Islandia 2013

Dzień 0: Przygotowania

Dodano: 2013-06-05

Skąd pomysł na Islandię? Bo jeśli widziało się wszystko, co człowieka interesuje w krajach bliższych, musi się wybrać gdzieś dalej. Azja? Troszkę się boimy sami tam jechać. Kraje arabskie? W obliczu ostatnich konfliktów z uwagi na bezpieczeństwo odpadają. Ameryka Południowa? Kosztowne i niełatwe w organizacji jeśli nie zna się hiszpańskiego lub portugalskiego.

A na Islandii mamy wszystko co niezwykłe: wodospady, gorące źródła, bulgoczące błota, lodowce i gejzery. Do tego dziewicza przyroda i dzikość, a jednocześnie pełna kultura i cywilizacja europejska.

Islandia uchodzi za kraj drogi dla Polaków. I słusznie. Przykład: za 1kg piersi z kurczaka w Bonusie (odpowiednik naszej Biedronki) trzeba zapłacić 2200ISK, czyli ok 66zł. I nie jest to odosobniony przypadek, skyr (islandzki deser, coś między jogurtem a serkiem homogenizowanym) 1800ISK, czyli 4,4zł. Jak będę mieć chwilkę przejrzę rachunki i wypiszę ceny innych produktów.

To co należy jedna obalić, to mit drogich lotów. Niestety, Polska jest pod tym względem krajem trochę zaściankowym i należy szukać lotów od/do naszych zachodnich sąsiadów. Mając pieniądze na koncie czekaliśmy cierpliwie na promocje na Islandię pojawiające się zazwyczaj w styczniu. I tak udało nam się kupić bilety z i do Berlina. Wylot liniami WOW Air 06 czerwca, powrót Air Berlin 19 czerwca. Licząc z bagażem nadawanym (20kg na Islandię i 23kg z Islandii) oraz jednym bagażem dodatkowym (na 4 osoby na spółkę) z jedzeniem, kosztowało nas to 1100zł/osobę.

Kolejnym znakiem zapytania był sposób poruszania się po wyspie. Stop w przypadku 4 osób odpada. Jeżdżenie autobusami (wcale nie tanimi) mocno by nas ograniczało. Postawiliśmy na samochód. Miał on wozić nasze rzeczy i być miejscem noclegu dla 2 osób. Pozostałe dwie miały spać w namiocie. Koszt wypożyczenia Jeep Grand Cherokee na wyniósł w sumie 5000zł za 2 tygodnie. Firma: Cheep Jepp godna polecenia - samochód zużyty trochę poobijany, ale obsługa bez zarzutów. 4x4 dawało gwarancje dojazdu gdziekolwiek, o ile drogi będą otwarte.Tylko zużycie paliwa (ok. 17l/100km) boli :(

Do dodatkowego bagażu zapakowaliśmy 12kg jedzenia - po 3kg na głowę, bo taki jest limit oraz śpiwór, menażki, lekarstwa itp. Żadnych kabanosów, salami, krakowskiej, serów jogurtów. Sosów do makaronu też nie braliśmy, bo baliśmy się, że pękną w trakcie przewozu, a poza tym słoik sporo waży. Wzięliśmy za to pasztety, paprykarze, konserwy turystyczne, makarony, ryż, kuskus itp. Nasze starania dotyczące poprawnego zapakowania jedzenia okazały się nadaremne, bo nas nie kontrolowano :) Pewnie dlatego, że lecieliśmy z Berlina, a nie z Polski :P

Przygotowania zakończone, czas zacząć wyprawę!

Islandia 2013

Dzień 1: Reykjavík

Dodano: 2013-06-06

Zaraz po przylocie uderza nas księżycowy krajobraz wyspy: wokół żadnego drzewka, mech, kamienie, chmury i wiatr. Wiatr okazuje się najbardziej uciążliwy - jest wszechobecny. Naszym pierwszym celem jest dotarcie do naszego samochodu, czyli odebranie go z wypożyczalni Cheep Jeep mieszczącej się przy ulicy Iðavellir 1 w Keflavíku. Taksówka kosztuje 90zł, a autobusu brak. Decydujemy się dotrzeć na miejsce na piechotę (3,7km, 45min marszu):

Keflavík - Cheep Jepp  Iðavellir 1

Bez problemu znajdujemy wypożyczalnię. Pan na miejscu jest bardzo miły, objaśnia znaki, nakazuje sprawdzać otwartość dróg na znanej nam mapce ze strony Vegagerdin. Niestety, automatyczna skrzynia biegów nie od razu chce z nami współpracować i potrzebujemy pomocy Pana z wypożyczalni. Kiedy już wszystko wiemy, jedziemy na lotnisko, zgarniamy resztę ekipy i ruszamy na kemping w Reykjaviku:

Keflavík - Kemping Reykjavik Keflavík - Kemping Reykjavik

Na miejsce docieramy bez problemu. Mapa plus GPS z tableta i nie ma mocnych :P Płacimy 1400ISK za osobę, czyli ok. 42zł. Tanio nie jest, ale w cenie nieograniczona gorąca (85-100stopni!) woda pod prysznicem, naczynia w kuchni, kuchenki elektryczne i czajnik. Wszędzie czysto, pełna informacja turystyczna. Dalszy plan: znaleźć Bonusa i zrobić brakujące zakupy. Wybieramy się do centrum gdyż tam według strony internetowej dyskontu, znajdujemy sklep. Wokół głównej części miasta parkowanie nie jest łatwe z uwagi na ograniczoną liczbę miejsc. Parkowanie oczywiście płatne w dni powszednie w określonych godzinach.

Kemping Reykjavik - Bonus

Robimy zakupy, a wśród nich: pieczarki w puszce, ser, kiełbasa na grilla, najtańsze masło i oczywiście wszechobecne na Islandii Pirnce Polo :) itp. Płacimy i Pani Kasjerka do nas: "Dwieście koron poproszę" - po polsku!

Islandia 2013

Dzień 2: Golden Ring

Dodano: 2013-06-07

Z naszych analiz pogody wynika, że lepiej jechać na północ, czyli objechać wyspę zgodnie ze wskazówkami zegara - wówczas jeden z naszych celów, Landmannalaugar, być może będzie dostępny, o ile otworzą drogę.

Ruszamy na Golden Ring - Złoty Krąg, czyli najpopularniejszą turystyczną trasę niedaleko Reykjaviku. Nasz pierwszy cel: elektrownia geotermalna Nesjavellir.

Reykjavík - Nesjavellir

Mamy pecha. Darmowe zwiedzanie nie istnieje - teraz za 900ISK (ok. 27zł) można zwiedzać elektrownię Hellisheidi, jednak ona znajduje się za górą. Postanawiamy więc, że może zdecydujemy się na zwiedzanie w drodze powrotnej. Ruszamy do Þingvellir.

Nesjavellir - Þingvellir

Miejsce zebrania się pierwszego parlamentu oraz łączenia płyt tektonicznych nie zrobiło na nas większego wrażenia. Uważamy atrakcję za przereklamowaną.

Kolejnym celem jest wodospad Bruarfoss. Jest to jedna z nielicznych atrakcji Islandii, która nie znajduje się przy głównej drodze. Wjeżdżamy w teren domków letniskowych, jedziemy na północ szutrową drogą. Ponieważ poszukiwania nie dają żadnego rezultatu, pytamy miejscowych. Z tego, co rozumiemy, trzeba iść gdzieś tam, potem przejść przez coś tam itd. Poddajemy się i odpuszczamy. Może Wam się uda? Wodospad powinien być na rzece Bru, jakby pojechać ulicą Reykjavegur (na skrzyżowaniu z drogą 37 Laugarvatnsvegur) na północ, dokładnie między Midalur a Hildartun.

Po bezowocnych poszukiwaniach, ruszmy w kierunku gejzerów:

Þingvellir - Strokkur

Jedziemy główną drogą Laugarvatnsvegur (37). W miejscu, gdzie przechodzi ona w Biskupstungnabraut (35) widzimy parujący ciek płynący wzdłuż jezdni i nagle PUFFFFF! Po lewej stronie od restauracji/hotelu widzimy wystrzał Strokkura :) Parkujemy po prawej stronie drogi.

Parujące oczka wodny, rzeki, bulgoczące i śmierdzące sadzawki robią wrażenie. Jest to dla nas widok niecodzienny. Wokół Strokkura spora grupa ludzi czeka na strzał. Kiedy gejzer w końcu strzela (średnio co 4-15min) możemy podziwiać ten niezwykły spektakl przyrody.

Napatrzeliśmy się wystarczająco, więc idziemy do ojca wszystkich gejzerów - Geysira. Śpi sobie staruszek i strzela tylko podczas trzęsień ziemi. Po drodze mijamy inne sadzawki z gorącą wodą - też gejzery, ale strzelające baaaaaardzo rzadko. Niesamowity kolor oraz głębia jam, z których tak rzadko strzela woda wzbudzają zachwyt.

Ruszamy do naszego pierwszego (drugiego?) wodospadu - Gullfossa.

Strokkur - Gullfoss

Stajemy na parkingu. W oddali widać jęzor lodowca. Schodzimy za ludźmi schodami w dół. Dochodzimy do tablic informacyjnych. Zza skał wyłania się piękny, potężny, trójkątny wodospad. Ludzie wędrują ścieżką na cypel, ale to z tego miejsca wodospad prezentuje się najpiękniej. Chwila promieni słonecznych i pojawia się tęcza.

Ruszam za resztą na cypel. Po drodze uniesiona mgiełka wodna lekko zrasza kurtkę. Widać, jak druga kaskada wody mocno uderza o dno wodospadu. Na cyplu można podziwiać szeroką, górną kaskadę.

Zbliża się godzina 18sta. Czas powoli szukać noclegu. Postanawiamy zatrzymać się gdziekolwiek w drodze do wodospadu Vatnleysufoss, zwanego potocznie Faxi.

Gulfoss - Faxi

Po drodze (na trasie 35) zauważamy znak: kemping nad Faxi. Skręcamy w lewo i zjeżdżamy w dół na parking. Po prawej widzimy ścieżkę do stolika z ławeczkami z widokiem na Faxi.

Niewysoki, za to szeroki i lazurowy. Niżej po lewej dostrzegamy kemping. Schodzimy. Toalety nie powalają. Prysznica i kuchni brak. Pytamy jedyną obozującą parę obozujących, jaką cenę płacili. Nie wiedzą, bo właściciel dopiero zaraz ma przyjechać. Po przyjeździe kierownika kempingu dowiadujemy się że cena za nocleg za osobę wynosi 900ISK, czyli ok. 27zł. Stwierdzamy, że nie warto, bo warunki dość nieciekawe.

Postanawiamy rozbić się na dziko. Jedziemy w kierunku Glymura - najwyższego wodospadu Europy. Decyzją grupy, jedziemy tak długo, jak kierowca (akurat ja) da radę i szukamy miejsca na obóz. A z miejscem bida - żadnego drzewka, wszędzie pustka, skały i wszechobecny wiatr...

Znajdujemy zagajnik. Okazuje się to być "Las Przyjaźni", w którym drzewo sadziła m.in. królowa Elżbieta. Lasem to ciężko nazwać - 20 drzew... Stwierdzamy, że obozowanie tutaj byłoby pewnym nietaktem, więc jedziemy dalej. I zajeżdżamy dość daleko. Zaczyna padać. Niedobrze. Rozbijanie namiotu w deszczu to żadna przyjemność. Nagle naszym oczom ukazuje się Opinn Skogur Fossa, czyli "Otwarty Las" - coś między zagajnikiem a parkiem. Drzewa posadzone w celu zalesienia wyspy, choć trudno tu mówić o zalesieniu, skoro się sadza 50 drzew :P Zatrzymujemy się, patrzymy, po prawej to samo zrobili wcześniej Norwegowie. Na chwilę przestaje padać i rozkładamy obóz.

Faxi - Opinn Skogur Fossa

Od tej pory Otwarte Lasy były naszym głównym celem na "noc" (białe noce). W dalszej części podróży zdobywamy mapę z ich rozmieszczeniem. Okazuje się ona cennym nabytkiem. Niestety, nie w każdym Opinn Skogur można obozować, w niektórych trzeba płacić, w innych jest to niemożliwe z uwagi na ukształtowanie terenu i skały. W trakcie podroży natrafiamy na kilka takich miejsc. Mapę Opinn Skogur wraz z ich opisem znajdziecie w poście o przewodnikach po Islandii.

O Golden Ring można przeczytać w oficjalnym przewodniku południowej Islandii:

South Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej

Większość opisanych w przewodniku atrakcji (takich jak Dyrholaey, Skogafoss, Seljalandsfoss, Hveragerði i Kerið zostanie przez nas odwiedzona podczas dziewiątego, dziesiątego i jenedastego dnia na końcu wycieczki.

Islandia 2013

Dzień 3: Glymur, Delidartunguher, Hraunfossar, Barnafoss

Dodano: 2013-06-08

Rano po deszczu ani śladu. W czasie "nocy" jakieś zwierzątko wylizało puszkę po turystycznej z kolacji. Smacznego. Norwegów już nie ma. Chmury otulają fiordzik, wokół żywej duszy. Po śniadanku ruszamy pod Glymur.

Ponieważ wczoraj przejechaliśmy spory odcinek trasy, dziś do wodospadu celu mamy tylko kawałek. Na odcinku szutrowym wyprzedzamy autko osobowe z parą pasażerów. Dojeżdżają na parking chwilę po nas. Z podsłuchanych rozmów wynika, że to Niemcy. Biorą z sobą coś a'la klapki. Myślimy: "po kiego?". Później będzie nam dane dowiedzieć się po co.

Opinn Skogur Fossa - Glymur

Przy głównej drodze stoi znak kierujący na parking, z którego należy rozpocząć wędrówkę. Przy parkingu stoi tablica informacyjna. My oczywiście nie patrząc na nią zbyt uważnie wchodzimy na ogrodzony teren, przez który wiedzie szlak na najwyższy wodospad Europy.

Szlak, jak to w Skandynawii, trudno nazwać szlakiem. I dobrze. Po prostu co jakiś czas farbą namalowana jest kropka na kamieniu, skałce itp. Jakoś nikt się nie gubi, a trasa zamiast być udeptana ścieżką, wiedzie po prostu przez atrakcyjny przyrodniczo teren.

Idziemy lekko w górę. Stwierdzamy, że Niemcy pewnie idą na pobliską górę Hvalfell (852m). Szlak prowadzi nas prostopadle do rzeki płynącej w urokliwym kanionie. Lekko na prawo są zrobione schodki do jamy, przez którą można zejść do kanionu. Schodzimy, podziwiamy i wracamy na górę kanionu - pierwszy błąd. Idziemy górą kanionu na wschód, gdzie między jego ścianami spodziewamy się zobaczyć wodospad. Widzimy ludzi po tej samej stronie, przez co pozostajemy w przekonaniu, że idziemy dobrze - drugi błąd.

Koniec końców musimy znów zejść przez krzaczory na dół do rzeki, bo szlak jakby nam się kończy. Docieramy do przeprawy przez rzekę.

I tu rozpoczyna się nasz dramat. Już wiemy, po co Niemcom były potrzebne pseudoklapki. Między brzegami rzeki rozciągnięta jest stalowa lina. Trzymając się niej należy dojść do połowy szerokości nurtu, przejść na drugą stronę liny i wejść na bal. Trzymając się liny przejść po balu na drugą stronę. Lina rozciągnięta jest jakieś 0,5m od małej kaskady, więc jak się nie utrzymasz lub poślizgniesz, nie jest wesoło. Strach nas zjada. Postanawiamy pozostać na tym samym brzegu, bo pewnie przejście na drugi wymagane jest tylko po to, aby dotrzeć na szczyt gór, a wodospad tak czy siak będzie widoczny - trzeci błąd.

Znowu przez krzaczory na górę kanionu. Mijamy gościa w niebieskim T-shircie. Jak się później okaże, w naszej wyprawie odegra on kluczową rolę. Chwilę rozmawiamy. Opowiada, że z tej strony kiepsko widać, bo ukształtowanie terenu nie pozwala dojrzeć wodospadu w całej okazałości. Mówi, że idzie przez rzekę. Nie myśląc długo, wędrujemy dalej. Widać tylko górną część wodospadu. Idziemy dalej. Ciągle tylko ten sam górny fragment. Przeciwległa ściana kanionu wygląda bajecznie - czarne skały porośnięte niesamowicie zielonym mchem. Na półkach skalnych połyskują białe kulki - młode mewy, karmione przez latających w kanionie rodziców. Spotykamy kolejnych turystów. Potwierdzają, że z tej strony nie da się zobaczyć całego wodospadu. Pan mówi, że jest za stary i przez rzekę nie idzie. Pokazują zdjęcia - d... nie urywa, jak to mówi nasz znajomy.

Zaczyna się dyskusja - iść przez rzekę, czy nie iść? Wspinaczka całkiem sporo nas zmęczyła, w końcu my, mieszczuchy, nie jesteśmy przyzwyczajeni do trekingu. Stwierdzamy, że idziemy spowrotem do przeprawy - tam podejmiemy decyzję.

I znowu przez krzaczory. Docieramy do przejścia. Strach... Przerażenie... Dochodzą inni turyści. Mają te same wątpliwości. Po chwili po drugiej stronie rzeki, zza kamulca wyłania się znany nam koleś w niebieskim T-shircie. Ściąga buty i bez jakiegokolwiek problemu przechodzi przez rzekę. Ej no, nie wyglądało na bardzo trudne. Zrobił to z taką łatwością (a też wygląda na typowego mieszczańskiego turystę), że urosła nasza wiara w możliwość przejścia. Facet pokazuje nam zdjęcia. Z miejsca wszyscy jednogłośnie podejmujemy decyzję - idziemy! Raz się żyje!

Nasz "pasta buster" idzie pierwszy. J, potem ja, driver i na końcu naczelny fotograf. I tu pojawiła się kropla strachu - noszenie aparatu wielkoformatowego ma pewne wady:

  1. aparat jest ciężki
  2. trzeba nieść go w ręce, a więc do trzymania liny pozostaje nam tylko jedna wolna ręka
Na szczęście wszystko kończy się tylko zgubionym spustem. Osuszywszy stopy, idziemy dalej, mocno pod górę.

Pisałam mocno? Sporo mocno, z wykorzystaniem lin. W tym momencie poczułam ulgę i zadowolenie, że kupiłam mój wspaniały plecak Lowepro Video Fastpack 250 AW. Statyw trzyma się świetnie, aparat bezpieczny i wygodnie się niesie.

Chwilunię po przeprawie przez liny, jesteśmy na drugim brzegu kanionu. Podchodzimy jakieś 100m dalej. Jest. Imponujący, w całej okazałości, przepiękny, skąpany w zieleni mchu i czerni skał. Glymur. W kanionie latają białe ptaki. Woda rozpryskuje się tworząc mistyczną mgiełkę. Bajka. Nie mam słów, by opisać ten widok.

Dociera do nas, że gdybyśmy lepiej doczytali tablicę informacyjną i byli mniej strachliwi, zaoszczędzilibyśmy sobie 3h bezsensownego marszu po drugiej (złej) stronie kanionu. Ale przygoda była. Poza tym widok mniej nasłonecznionej ściany kanionu był zdecydowanie bardziej atrakcyjny, niż nasłonecznionej.

Nie idziemy dalej. Takie rzeczy, jak wodospad należy oglądać z daleka, aby móc wzrokiem objąć je w całej okazałości. Wracamy. Pewnie przechodzimy przez rzekę. Jakoś niespodziewanie siły nam wróciły. Zniknęło zmęczenie i zrezygnowanie wywołane wcześniejszą bezsensowną wędrówką. Adrenalina, emocje i zadowolenie robią swoje. Idziemy uhahani, mijamy znajome nam jamy, wchodzimy schodkami w górę. Zaczepiają nas Polacy. Opowiadamy, że mają iść przez rzekę, nie bać się przeprawy, to naprawdę proste.

Przy samochodzie siły i energia nas opuszczają. Zmęczenie bierze górę. Jest godzina 14:30. Spotykamy Niemców. Wynika z tego, że czas poświęcony wspinaczce po złej stronie kanionu był równy czasowi wspinaczki na górę.

Jedziemy do kolejnego Bonusa, trzeba coś kupić na obiad.

Glymur - Bonus w Borgarbyggð

Szybkie zakupy w postaci kurczaka na grilla i pieczarek w puszcze. Zapas coli/pepsi (najtańsze napoje na Islandii) i heja w trasę do wodospadów Hraunfossar i Barnafoss. Po drodze robimy niewielki narzut jadąc drogą 518 przez pole geotermalne Delidartunguher.

Bonus w Borgarbyggð - Delidartunguher

Nasze drugie spotkanie z "gorącym obliczem Islandii" również robi wrażenie. Ze źródła wypływa 180l wody na sekundę. Gorącej! Tak gorącej, że para zasłaniała widok na 2m! Trzeba było się wysilić, aby zobaczyć czerwone i żółte skały skąpane w zieleni mchu oblane wrzątkiem i otulone parą.

W pobliskim miasteczku jest basen koło szkoły. Czynny do 18stej (nie załapujemy się, jest 18:30). Pole namiotowe przy większej knajpce pozostawia wiele do życzenia - to tylko niewielkie pole trawy. Jedziemy dalej do Hraunfossar i Barnafoss południowym brzegiem rzeki, drogą 518.

Delidartunguher - Hraunfossar

Wodospady znajdują się tuż przy drodze nr 518. Średniej wielkości parking. Mały sklepik, już zamknięty.

Pierwszy wodospad, Hraunfossar, to seria leniwie spadających kaskad wypływających spod zastygłej lawy. Widok tym bardziej malowniczy, że kolor wody przybiera miejscami odcień turkusowy.

Drugi, Barnafoss, to zupełne przeciwieństwo pierwszego. Ta sama rzeka, w odległości 100m, a zupełnie inna natura. Tu woda się spiętrza, jest dzika, wartka. Przepływa w szczelinie, nad którą rozciąga się "naturalny mostek". Legenda głosi, że kiedy istniał tu naturalny kamienny most powyżej wodospadu, jeden z dwóch chłopców z pobliskiej miejscowości chcących go przekroczyć spadł i się utopił. Matka przeklęła most, który został niedługo po tym zniszczony podczas trzęsienia ziemi.

Późno już, koło 21:30. Czas szukać noclegu. Jedziemy dalej na wschód drogą 518 w stronę kempingu Húsafell.

Hraunfossar - Húsafell

Podążamy za znakami, wąską asfaltową ścieżką. Docieramy do restauracji. Zamknięta. Jedziemy dalej lekko w prawo. Piękna trawka, pełno miejsca, krzaczki, prąd, łazienka. Pytamy się ludzi, jak tu zapłacić i ile. Okazuje się, że trzeba będzie zapłacić 1200ISK (ok. 36zł) od osoby rano, bo teraz nie ma gospodarzy. Znajdujemy miejsce obok krzaczków i ławeczki. Po kolacji w postaci kanapek idziemy na zwiad. Toalety nie powalają, ale ok. Dwa prysznice, woda gorąca. Pralka, suszarka. Basen otwarty od 11stej, cena 650ISK (ok. 19,5zł).

W prysznico-pralni korzystamy z wolnego gniazdka i doładowujemy w nocy baterie aparatów. Nie mamy przejściówki z siły na zwykłe gniazdko, więc nie ma seansu płacić za elektryczność.

Podczas tego etapu podróży nieoceniony okazuje się przewodnik oficjalny zachodniej Islandii:

West Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Zachodniej
Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej

Jak widać, udało nam się punkty: 1 (Glymur), 4 (Delidartunguher), 5 (Hraunfossar i Barnafoss).

Islandia 2013

Dzień 4: Surtshellir, Bifrost, Kolufoss

Dodano: 2013-06-09

Dzień witamy gotowanymi jajkami. Miła odskocznia od kanapek. Płacimy "haracz" za kemping i pytamy się o pobliską jaskinię Surtshellir. Pan miły mówi, że nie wie, mamy się pytać w restauracjo-sklepie niżej. Tam panie mówią, że są dwie jaskinie. Do jednej można wejść samemu o ile ma się latarki, do drugiej trzeba iść z przewodnikiem.

Droga tylko 4x4, nr 518. Widoki nieziemskie. Widać jak doliną płynęła lawa, kolory skał od czerwieni po czerń, a w tle lód.

Húsafell - Surtshellir

Bez kłopotu docieramy na miejsce. Koło parkingu dziwny znak, którego nie rozumiemy: mamy czegoś nie odrywać, nie zrywać? Jama solidna, ale nie jest trudno zejść po kamiennych stopniach. Pojawia się problem: prawo czy lewo. Na lew mniej śniegu u wejścia do jaskini. Wchodzimy. Lipa, jakoś nie umiemy znaleźć dalszego przejścia. Wracamy. Idziemy w prawo.

"Naczelny fotograf" (NF) proponuje, że zejdzie sam i powie, czy warto. Nie wygląda to bezpiecznie - pod śniegiem głazy, można zapaść się i jak noga utknie między kamulcami :/... Dostajemy ostrzeżenie, aby jak najszybciej czmychać ze śniegu od razu na kamulce.
Krzyczymy: "Fajnie?"
NF: "O kurde, chodźcie, chodźcie!"
My: "Warto?"
NF: "Tu są jaja kosmitów!"
Hę? Co on bredzi? Czołówki w ruch, schodzimy. Ślisko. Gdy zapada ciemność już rozumiemy o co chodzi - naszym oczom ukazują się lodowe stalagmity. Faktycznie, robią wrażenie jaj kosmitów. To tego tyczył się niezrozumiały dla nas znak! Nie mamy ich odrywać.

Nie zagłębiamy się daleko. Próbujemy zrobić zdjęcia lodowym tworom i wychodzimy. Obchodzimy teren wkoło. Dochodzimy do kolejnej jamy, do której niestety wejście tylko poprzez zjazd na linie w dół. Podziwiamy fakturę skał, po których chodzimy - widać nacieki lawowe. W drodze powrotnej robimy zdjęcia dolinie "zalanej" lawą. Teraz miejsce to jest porośnięte mchem. Warto jednak zwrócić uwagę, że im bliżej jaskiń tym twory skalne maja łagodniejsze kształty. Te dalej są bardzie ostre, poszarpane.

Z powrotem do jedynki jedziemy drogą 5223, a nie 518 jak przyjechaliśmy. Zawsze jakieś inne widoki.

Zaczynamy szukać miejsca na obiad. Zatrzymujemy się w Kolejnym Opinn Skogurze, znalezionym zupełnie przypadkowo. Na miejscu zastajemy murowanego grilla i ławeczkę ze stolikiem. Korzystamy jednak z własnego grilla, na którym pieczemy drogocenne piersi z kurczaka przyprawione kostką bulionową. Do tego puree z proszku z Polski (2 opakowania na 4 osoby) i podsmażone pieczarki z puszki z Bonusa. Zadziwiają nas Islandczycy, którzy podjeżdżają co chwilę na spacer "po lesie". Dla nas spacer po lesie trwa co najmniej godzinkę. Tutaj, w tym zagajniku są trzy trasy - każda po jakieś 10-15min. Dla nich taki "las" (=zagajnik) to atrakcja, jak dla nas lodowiec :P

Dalsza trasa bardzo malownicza. "Pasta buster" i naczelny fotograf nie przepuszczają okazji, aby zrobić sobie foty przy Bifrost University. W mieście Bifrost nie ma nic oprócz uniwersytetu, jednego marketu i akademików. To, na co warto zwrócić uwagę, co skalne formacje po wschodniej stronie drogi - niczym z westernów rodem z Kolorado!

Surtshellir - Bifrost

Podążamy dalej na północ.

Bifrost - Hrútafjörður

Dojeżdżamy do skrzyżowania drogi nr 1 z drogą 61 wiodącą na Fiordy Zachodnie. znajduje się tu pokaźny bar-sklep-stacja benzynowa. Najwyraźniej jest to popularne miejsce postoju, bo w środku pełno ludzi. W środku znajdujemy foldery, z których dowiadujemy się, że w Hvammstangi znajduje się fokarium. Ponieważ jesteśmy z Pomorza i na Helu byliśmy stwierdzamy, że nie chce nam się tam jechać. Na północno-zachodnim brzegu półwyspu Vatnsnes te przeurocze ssaki wylegują się na brzegu. Na północno-wschodnim brzegu znajduje się ciekawa formacja skalna - Hvitserkur. Niestety jest to kolejne 90km pochłaniające czas i paliwo. Rezygnujemy (czego żałuję, ale było 1 do 3 w głosach). Z perspektywy czasu żałuje, bo jak się później okaże, czasu by nam spokojnie starczyło. Co do paliwa - troszkę większe koszty, ale późniejszy zmarnowany czas zajęty.

Zaznaczone atrakcje na Półwyspie Vatnsnes (kliknij mapę poniżej aby powiększyć):

  1. Centrum fok i kościół
  2. Nie mam pojęcia :P
  3. Kolonia fok
  4. Kolonia fok
  5. Restauracja
  6. Szóstka zaginęła na mapie :P
  7. Tjörn - ciekawa formacja skalna na plaży
  8. kościół
  9. krater
  10. kościół
  11. Nie mam pojęcia :P
  12. wodospad Kolufoss - przeczytaj relację

Turystyczna mapa Islandii - Vatnsnes Turystyczna mapa Islandii - Vatnsnes<

Więcej informacji tutaj

Dla pocieszenia zbaczamy z jedynki jakieś 7km drogą 715 do wodospadu Kolufoss, zwany też Kolufossar.

Hrútafjörður - Kolufossar

Wodospad płynie w kanionie, nad którym przerzucony jest most-troll. Autentycznie ten most trolluje widok :P Wieje niemiłosiernie.

Ruszamy dalej. Przejeżdżając przez Blönduós "podziwiamy" tutejszy kościół. Ma on swoim kształtem przypominać wulkan, ale w praktyce wyszedł bunkier.

Kolufossar - Blönduós

Jadąc w stronę Akureyri najpierw przecinamy jakieś pasmo górskie. Mgła jest straszna, musimy zwolnić do 40km/h. Osoby siedzące z tyłu samochodu zupełnie nic nie widzą. "Driver" musi się nieźle namęczyć, aby nie zjechać z drogi. Robi się późno, coś koło jedenastej. Jest trochę lasu po prawej, po lewej płynie rzeka.

Las oczywiście ogrodzony. Dalej widać policję zatrzymująca pojazdy do kontroli. Aż tu proszę, po lewej nieogrodzony zagajnik. Skręcamy! Jakieś 70m przed policją :P Ciekawe, co sobie pomyśleli stróże prawa.

Blönduós - Opinn Skogur

Niestety, na tablicy wyraźny zakaz obozowania. Szczerze mówiąc, nawet jakby go nie było, to nie dałoby się tu obozować - same krzaczory, zero normalnej trawy. A na stolikach przecież spać nie będziemy. Jedziemy w stronę policjantów. Oczywiście nas zatrzymują. Nagle nas oświeca: nie mamy dowodu rejestracyjnego! A może oni tu nie mają czegoś takiego?

"Driver" wyłącza silnik, podchodzi pani policjantka. Ponieważ "Driver" nie pamięta, które przyciski do czego służą otwiera po kolei:

  1. okno pasażera za sobą
  2. ono pasażera za mną
  3. moje okno
  4. swoje okno
Komizm tej sytuacji był tak duży, że wszyscy, łącznie z policjantką, wybuchnęli śmiechem. Krótkie pytania: Skąd jesteście? Gdzie jedziecie? Czy to Wypożyczony samochód? Gdzie dziś nocujecie? Macie pasy zapięte? Piliście coś? I tyle. Jedziemy. Jakieś 3km dalej znajdujemy szutrową drogę w prawo prowadzącą od głównej jedynki do lasu. Wjeżdżamy!

Opinn Skogur - Las

Duży plac. Prostopadle do jedynki płynie rzeczka. Na końcu placu szlaban do lasu. Na lewo od szlabanu wycięte drzewo (!Na Islandii wycięli drzewa! Ze sowich drogocennych lasów!), na prawo mała, nieogrodzona półpolanka. Samochód zostaje na placu, chłopaki znajdują między kwiatkami miejsce na namiot. "Noc" z widokiem na górę i szumem kaskad wody. Za darmo. Ekstra.

Podczas tego etapu podróży nieoceniony okazuje się przewodnik oficjalny zachodniej Islandii:

West Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Zachodniej
Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej Turystyczna mapa Islandii Zachodniej

Jak widać, udało nam się prawie punkt 6 (Surtshellir zamiast Vidglemir).

Ponieważ zahaczamy już o północ, warto skorzystać z oficjalnego przewodnika północnej Islandii:

North Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Północnej
Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej

Jak widać, udało nam zaliczyć punkt 3 (Kolufoss zwany też Kolugljufur).

Islandia 2013

Dzień 5: Akureyri, Godafoss, Myvatn, Dimmuborgir

Dodano: 2013-06-10

Rano kanapusie, a po kanapusiech mamy ambitny plan znaleźć się w Akureyri na otwarcie Bonusa na 10tą. Nasz plan ma, jak się później okaże, taką lukę, że Bonus otwierany jest o 11.

Las - Bonus w Akureyri

Idziemy więc do pobliskiego Netto, zaraz obok. Boli mnie głowa, więc w aptece w centrum handlowym kupuję tabletki. Cena ok. 12zł, tyle, co w Polsce.

W Akureyri nie ma nic specjalnego. Po prosu ładne miasto położone w fiordzie. Jedziemy zatem w stronę Godafoss.

Akureyri - Godafoss

Za Akureyri przejeżdżamy przez groblę. Wkoło pełno ptaków. Podjeżdżamy mocno pod górę. Wkoło pełno żywej zieleni i żółtych kwiatów. Po lewej widok na Akureyri i góry obsypane śniegiem.

Godafoss znajduje się przy samej drodze. Jest to jedna z głównych atrakcji turystycznych, a jako, że jesteśmy w dość typowych godzinach zwiedzania (koło 13/14stej), ludzisków pełno. Legenda głosi, że starych bogów zrzucono tu do wodospadu poświęcając ich nowym bogom. Cechą charakterystyczną Godafoss jest jego okrągły kształt.

Nie pozostaje nam nic innego, jak jechać dalej nad Myvatn.

Godafoss - Pseudokratery

Dojeżdżamy do tzw. "pseudokraterów". Kiedy gorąca lawa przepływa przez podmokłe tereny, bagna czy też do jeziora lub stawu, wytwarza wybuchowe gazy. Pęcherze pary wodnej przebijają się przez lawę i powodują eksplozję, po której pozostają utworzone z prawdziwej lawy kratery, często bardzo podobne do prawdziwych kraterów wulkanicznych. Tutaj jest ich sporo i bardzo ładnie je widać.

Spacer i podziwianie ich nie jest nam jednak dane. Parkujemy na sporym parkingu. Wysiadamy i ... MUCHY! Byliśmy przygotowani na to, że jest ich tu sporo, ale aż tak?!?!? Co prawda nic nie robią, nie gryzą, tylko siadają i chcą "się przytulać", ale na miłość boską, ile tego?!?!? W oddali widać czarne "kominy dymu", tylko to nie dym, a roje much!

Co za dużo, to niezdrowo. Darujemy sobie spacer po pseudokraterach. Widzieliśmy, starczy. Aczkolwiek szkoda, bo pogoda dopisuje. Z pseudokraterów już tylko kawałek do Dimmuborgir.

Pseudokratery - Dimmuborgir

Po islandzku nazwę tego miejsca można tłumaczyć jako "mroczne fortece" i nie ma w tym ani krzty przesady. Według islandzkich legend to właśnie tu spadł na Ziemię Szatan po wypędzeniu go z nieba. Inne podania mówią, że jaskinie i łuki Dimmuborgir są bramami piekła. Oprócz formacji skalnych, trochę podobnych do tych z Kapadocji, zaraz obok możemy podziwiać stożek wulkanu Hverfjall. Jest nam ciepło i po podróży nic a nic nie jesteśmy przygotowani na wspinaczkę, więc dziś odpuszczamy. Spacer między Dimmuborgir zajmuje nam 0,5h.

Między pseudokraterami i Dimmuborgir widzieliśmy jeden kemping, ale postanowiliśmy podjechać dalej. Praktycznie na skrzyżowaniu jedynki z drogą 87 znajduje się kemping, jednak jego cena nas nie zachęciła. Nie pamiętam, ile wyniósł nocleg, ale zrezygnowaliśmy. Co prawda polanka ładna, prysznice są i nawet kuchnia z naczyniami, ale my mieliśmy wystarczająco dużo gazu na gotowanie samemu.

Wybieramy drugi kemping, niedaleko lotniska. Są prysznice, toalety, kuchni nie ma. Wieje. Oczywiście nie zwróciliśmy na to uwagi. Dopiero, jak się okazuje, że nie dajemy rady zrobić grilla i nawet ugotować wody na makaron zaczynamy żałować. No ale przepadło.

Dimmuborgir - Kemping

Męczarnia z gotowaniem trwa długo. W końcu wymęczeni i głodni wybieramy zasłużony relaks: kąpiele w gorących źródłach Jardbodin.

 Keming - Jardbodin

Jardbodin kosztuje nas 3200ISK za osobę, czyli ok. 96zł. Cena ani niska ani wysoka, bo obejmuje 1 wejście - czas nieograniczony. W praktyce można jednak wytrzymać tam jakieś 3h. Mała restauracyjka, jednak ceny z kosmosu. Oprócz sauny nie ma innych atrakcji, tylko moczenie.

Kolor wody jest przepiękny. Woda przyjemnie ciepła. W pierwszym momencie można się zdziwić, jak ludzie są w stanie przejść do jeziorka z szatni. Po kilkunastu minutach moczenia można swobodnie chodzić wokół, tak się człowiek rozgrzewa! Miejscami woda jest naprawdę gorąca i można się poparzyć.



Ponieważ jesteśmy na północy, warto skorzystać z oficjalnego przewodnika północnej Islandii:

North Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Północnej
Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej

Jak widać, udało nam zaliczyć punkty 19 (Godafoss) i 22 (Myvatn). Poniżej dodatkowe informacje o ścieżkach trekingowych i atrakcjach regionu Myvatn:


Poniżej dodatkowe informacje np. o możliwości odbycia lotu nad regionem Myvatn:


Islandia 2013

Dzień 6: Myvatn, Hverfjall, Hverir, Selfoss, Defitoss

Dodano: 2013-06-11

Wstajemy niezbyt wcześnie - bo po co? W końcu jesteśmy na wakacjach. Naszym pierwszym celem jest Hverfjall lub Hverfell - jak kto woli. Podjeżdżamy pod "łatwiejsze wejście", jak mówią znaki.

Kemping - Hverfjall

Wejście na górę nie zajmuje nam dużo czasu, trochę męczące 15min. Na szczycie już nie wieje, tam pi...dzi! Krater jest spory - nawet szerokokątnym obiektywem nie możemy go objąć. Podziwiamy widoki i schodzimy.

Naszym kolejnym celem jest obiecujące pole geotermalne Hverir.

Hverfjall - Hverir

Już sam dojazd na miejsce zapiera dech w piersiach. Wzgórza niczym z planety Wenus. Wszystkie odcienie pomarańczy, żółci i czerwieni. Przejeżdżamy przez góry i naszym oczom, po prawej stronie w dole ukazuje się dymiące pole geotermalne. Znajdujemy tam wszystko, czego oczekiwaliśmy: gorące bulgocące błota, wrzące rzeki, syczące szczeliny skalne.

Naszym kolejnym celem jest jeziorko w kraterze - Viti. Niestety, nie jest to to samo Viti, co w Askji. Nie można się tu kapać.

Hverir - Viti

Miejsce urokliwe, znajdujące się na płaskowyżu pokrytym częściowo śniegiem. Ponieważ jesteśmy troszkę zmęczeni i spoceni, postanawiamy wrócić się do Storagji - jaskini na skrzyżowaniu dróg 848 i 1 by tam zażyć naturalnej, gorącej kąpieli.

Viti - Storagja

W tej jaskini (a raczej jamie), o troszkę niewygodnym zejściu, można z powodzeniem się kąpać - woda jest gorąca. Nie my jedni wpadamy na taki pomysł - na miejscu jest już kilka osób. J zauważa, że 40m dalej na północny wchód jest wejście do innej jamy, z równie gorącą wodą. Nie namyślając się długo, po zjedzeniu kanapek, porzucamy samochód i idziemy się wykąpać. Woda jest tak gorąca, że nie jesteśmy w stanie zanurzyć się głębiej niż do pasa. Warto mieć klapki, gdyż ostre krawędzie skał mogą zrobić krzywdę.

Kolejny cel: najpotężniejszy wodospad Europy - Detifoss.

Storagja - Detifoss

Niestety, nie możemy podjechać do niego od tej strony, z której kręcono scenę do filmu Prometeusz. A to wszystko przez zamknięta drogę nr 864. Musimy się zadowolić dojazdem drogą nr 862. Aby do wodospadu dotrzeć do bardziej spektakularnej strony trzeba by jechać tak:

Storagja - Detifoss

Ta sama droga prowadzi do bardzo urzekającego kanionu Ásbyrgi. Ponieważ jednak ta droga jest zamknięta, nie mamy szans tam pojechać.

Po drodze do Detifossa można zobaczyć także Selfoss. Mimo, że jest on mniejszy, warto podejść ten kawałeczek (10-15min) do niego, gdyż tutejszy księżycowy krajobraz stanowi niesamowity kontrast z tym z jeziora Myvatn. Szare skały, gdzie nie gdzie pokryte śniegiem, mętna woda i wiatr tworzą aurę krajobrazu rodem z Księżyca.

Droga na Ásbyrgi zamknięta, jedziemy więc na południe, szukając po drodze kempingu. Mijamy liczne sezonowe wodospady. Na mapie mamy zaznaczony kemping w Möðrudalur. Zjeżdżamy więc z jedynki.

Detifoss - Möðrudalur

Przecinająca krajobraz szutrowa droga jest troszkę wyboista. Widok iście marsjański - czerwona równina z licznymi głazami. Widok przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania, w przeciwieństwie do kempingu. Kemping bowiem nie jest w żaden sposób osłonięty od wiatru, więc się nie zatrzymujemy. Dachy w Möðrudalur pokryte są trawą, jak te na Lofotach. Tutejszy kościółek postawił mężczyzna ku pamięci swej zmarłej żony. W samej miejscowości jest sporo trawy, przeciwnie do otaczających ją terenów. Prawdopodobnie taki widok można zobaczyć tylko tutejszą wiosną, po roztopach, bo w lipcu cała dolinka pokryta jest już trawą. Po drodze mamy okazję podziwiać najróżniejsze gatunki ptaków, które upodobały sobie tutejsze sadzawki pozostałe po zimie. Jadąc dalej na południowy-wschód docieramy do kempingu w Skjöldólfsstaðir. Tu możecie znaleźć filmik (nie nasz) z tego kempingu.

Möðrudalur - Skjöldólfsstaðir

Niewielkie pole namiotowe znajduje się przy drodze. na miejscu ciekawy "wigwan" z drzewa, w którym można rozpalić ognisko. Pobliski basen nie prezentuje się zachęcająco. Decydujemy się jechać dalej do Egilsstaðir.

Skjöldólfsstaðir - Kemping w Egilsstaðir

Kemping w Egilsstaðir znajduje się nie w samym mieście, ale na jego obrzeżach, na drodze nr 931. W cenie 1000ISK (ok. 30zł) całkiem miłe poletko osłoniętej trawy przy stoliku z ławeczkami. Bardzo przyzwoita łazienka z dwoma prysznicami z gorącą wodą.

Ponieważ ciągle jesteśmy na północy, warto skorzystać z oficjalnego przewodnika północnej Islandii:

North Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Północnej
Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej Turystyczna mapa Islandii Północnej

Jak widać, udało nam zaliczyć punkt 26 (Dettifos i Selfoss). Nieststy droga na 25/24 (Ásbyrgi i Jökulsárgljúfur) oraz 30/31/32 (Herðubreið, Askję i Kverkfjöll) jest zamknięta.

Islandia 2013

Dzień 7: Hengifoss, Litlanesfoss, Laugarfell

Dodano: 2013-06-12

"Rano" jeszcze bez śniadania jedziemy do Bonusa w Egilsstaðir. musimy zrobić większe zapasy, gdyż kolejny Bonus mieści się dopiero w Selfos.

Kemping w Egilsstaðir - Bonus w Egilsstaðir

Po zakupach wracamy na kemping, zjadamy śniadanko, pakujemy się i ruszmy w drogę na Hengifoss. Jedziemy drogą nr 931 na południowy zachód wzdłuż jeziora Lagarfljót, w którym podobno żyje potwór jak ten z Loch Ness - Lagarfljotsormurinn.

Lagarfljotsormurinn
Lagarfljotsormurinn Lagarfljotsormurinn Lagarfljotsormurinn
Lagarfljotsormurinn

Jest to region, w którym łatwo spotkać dzikie renifery. Nam udaje się spostrzec trzy między ulicą a brzegiem jeziora. W okolicach wodospadu nie trudno znaleźć parking, z którego ścieżka prowadzi pod górę do Hengifossa.

Kemping w Egilsstaðir - Hengifoss

Z parkingu droga wiedzie mocno pod górę. Warto wziąć to pod uwagę i nie nakładać za dużo ciuchów, które w trakcie się zdejmuje :P Ścieżka wiedzie przez pastwiska owiec i należy zwracać uwagę, aby zamykać za sobą furtki w ogrodzeniach. Pi razy drzwi w połowie drogi dochodzi się do Litlanesfoss. Ten mniejszy wodospad jest chyba bardziej widowiskowy - woda spiętrza się w wąskiej szczelinie między bazaltowymi kolumnami. Na przeciw znajduje się bardzo dobry punkt do robienia zdjęć.

W pewnym momencie dochodzimy do kładki przez rzekę Hengifossa. Niestety, poziom wody jest na tyle wysoki, że kładka jest zalana. Na szczęście udaje nam się znaleźć rozlewisko rzeki trochę powyżej, gdzie niczym kozice przeskakujemy przez kilka węższych nurtów.

Gdy naszym oczom ukazuje się Hengifoss w całej okazałości, stwierdzamy, że nie ma sensu podchodzić bliżej, bo widok stąd jest wystarczająco urzekający. "Czarem' Hengifossa są czerwone pasy skalne przecinające w kilku miejscach ścianę wody w poprzek.

Dopada nas katar, więc odpuszczamy podchodzenie bliżej i zaglądanie do jaskini za wodospadem.

Jako, że czas nas specjalnie nie nagli, postanawiamy wypluskać się w gorącym źródle Laugarfell .

Hengifoss - Laugarfell

Wspinamy się solidnie na płaskowyż, na którym rzekomo można spotkać renifery. Reniferów brak. I nic w tym dziwnego - naszym oczom ukazało się ciemnobrązowe pustkowie z licznymi oczkami wodnymi i stawami, do których wkradały się jęzory zaległych czap lodowych. Inny świat, inna kraina, inna planeta?

W pewnym momencie należy zjechać z drogi 910 w prawo. Zjeżdżamy ku domowi w dół szutrową drogą, na której zmieści się tylko jeden samochód. Parking na 8 aut. Wchodzimy do środka, zdejmujemy buty, idziemy pod prysznic, a potem pędem do oczka z wodą 37 stopni. Siedzimy, delektujemy się ciepłem, przeganiamy katar. Przychodzi dziwny Pan, zachowujący się jak pingwin w podchodach. Mówi nam, żebyśmy zaszli na obiad potem do restauracji, poleca kawę i herbatę... Dziwne to jakoś... Zachowywał się bardzo sztucznie. Po relaksie w źródełku i prysznicu idziemy do tej restauracji. Obiad w postaci naszego baru mlecznego w cenie 50zł to stanowczo za dużo. Dziękujemy. I w tym momencie pan każe zapłacić za kąpiel po 500ISK. Typowo arabsko-polskie! Nie chodzi o to, że nam żal tych 15zł, tylko o to, że robił wcześniej dziwne podchody, żadnego cennika nigdzie nie ma, a potem każą płacić. Bardzo to nieelegancko wyszło. Podkreślam - nie chodzi o te 15zł, tylko o sposób, w jaki pobierają opłatę.

Zdegustowani, nie spiesząc się jedziemy do największego kompleksu leśnego Islandii - Hallormsstaður. To jest prawdziwy las w naszym rozumieniu :) Wreszcie drzewa! Nie krzaki, nie zagajniki, tylko prawdziwy las!

Laugarfell - Hallormsstaður

Udaje nam się wjechać do lasu, ostro pod górkę, po czym znajdujemy w lewo ścieżkę, a od niej w lewo malutką polankę. Idealne miejsce na nocleg! Blisko woda w strumieniu, cisza, brak wiatru. BRAK WIATRU!

Nie spiesząc się robimy grilla - baranina z kością - najtańsze mięso z Bonusa.

Podczas tego etapu podróży nieoceniony okazuje się przewodnik oficjalny wschodniej Islandii:

East Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć). Co ciekawe - najmniej interesujący region wyspy ma najlepszy przewodnik :P

Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej

Islandia 2013

Dzień 8: Saxa, Meleyri, Djúpivogur

Dodano: 2013-06-13

Wybrzeże południowo-wschodnie to urocze fiordy. Niższe niż w Norwegii, ale równie zielone i równie malownicze. Aby do nich dojechać pokonujemy szutrowy odcinek jedynki. Wrażenie niesamowite. Przejeżdżamy przez przełęcz, samochód hamuje silnikiem, wkoło surowe szczyty, a w dolinie zielono. Widoki zapierające dech w piersiach.

Naszym pierwszym celem jest Saxa, zwana morskim gejzerem. W rzeczywistości jest to szczelina skalna na wybrzeżu. Przy sprzyjających wiatrach woda z takim impetem wbija się w nią, że wystrzeliwuje kilka metrów w górę.

Hallormsstaður - Saxa

Nie jest to miejsce łatwe do odnalezienia. Zaraz za miejscowością Stöðvarfjörður (droga nr 96) mija się kilka zabudowań na literę "L" (nie pamiętam nazwy). Po prawej stronie, wzdłuż wybrzeża znajduje się zatoczka na samochód. Poniżej mała tabliczka i ledwo zarysowana ścieżka do morza. Mniej więcej tu: 64°50'11.52"N 13°48'37.78"W. Nie mamy szczęścia. Wiatr wieje w przeciwną stronę, więc Saxa nie strzela. Prawdę mówiąc, ta "atrakcja" nie jest warta, by zużywać paliwo na przejazd tutaj.

Wracając zatrzymujemy się w Stöðvarfjörður, gdzie mieści się muzeum z różnymi kamieniami (kolorowymi). Wstęp: 900ISK, czyli 27zł. Rezygnujemy. Jedziemy do Breiðdalsvík.

Saxa - Breiðdalsvík

W samym miasteczku nic nie ma. W restauracji dowiadujemy się, gdzie dokładnie jest słynna plaża Meleyri. Uwaga! Plaża o takiej samej nazwie znajduje się w Fiordach Zachodnich. Islandczycy mają dziwny zwyczaj nazywania pewnych obiektów tak samo (np. krater Viti, rzeka Hvita). Meleyri znajduje się tuż za miasteczkiem.

 Breiðdalsvík - Meleyri

Miejsce urokliwe, ale trochę przereklamowane. Otoczona zielonymi fiordami plaża nie jest do końca czarna - to raczej bardzo ciemny brąz. I wbrew przewodnikom, nie znajduję tu żadnych kolorowych kamieni. Za to porywam kilka solidnych muszli wielkości połowy dłoni.

Jadąc do Djúpivogur uważnie obserwujemy zachodni brzeg fiordu Brefjordur - podobno można spotkać tu leżące foczki. Niestety, mamy pecha. Ten brak rekompensują nam renifery i suszące się dorsze rodem z Lofotów.

Meleyri - Djúpivogur

Z Djúpivogur można popłynąć na wyspę Papey. Poza tym jedyną atrakcją miasteczka jest alejka jaj.


Jadąc dalej szukamy noclegu, ale nie ma szans na nic sensownego. W rezultacie zatrzymujemy się przy samej drodze, gdzie akurat jest przestrzeń między płotami i owce nie wyjadły całej trawy.

Djúpivogur - nocleg

Podczas tego etapu podróży nieoceniony okazuje się przewodnik oficjalny wschodniej Islandii:

East Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć). Co ciekawe - najmniej interesujący region wyspy ma najlepszy przewodnik :P

Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej Turystyczna mapa Islandii Wschodniej

Islandia 2013

Dzień 9: Jokulsaron, Svartifoss

Dodano: 2013-06-14

Po dość oryginalnym miejscu noclegu, szybko się zbieramy, aby nie być już dłużej atrakcją dla przejeżdżających A1. Ruszmy do dość obiecującego miejsca: Jokulsaron.

nocleg - Jokulsaron

Pogoda przepiękna, słońce świeci, błękit wody kontrastuje z rażącą bielą lodu - po prostu magia. Po wschodniej stronie mostu na rzece Jokulsaron znajduje się sklepik-restauracja-kasa. Można tam kupić pamiątki, coś na ząb i bilety na wycieczkę między skałami lodowymi na lagunie. Nie wiem, co mi się w głowie zakodowało, że wycieczka pontonem jest tańsza. Po tej stronie mostu są amfibie, które wg mnie miały być droższe. Udajemy się więc na drugi brzeg, gdzie są pontony, czyli Zodiac Tour.

Ceny, które zapamiętałam ze strony http://icelagoon.is/boat-tours/ okazały się prawdziwe - po prostu je w głowie zamieniłam. Stwierdzamy, że 6500ISK, czyli ok 170PLN to dla nas za dużo, a nie koniecznie musimy pływać godzinę i podpływać do jęzora lodowca. Wracamy na wschodni brzeg i kupujemy bilety za 4000ISK, czyli ok. 105PLN, na amfibię.

W trakcie czekania na wycieczkę idziemy nad brzeg i robimy sobie kilka zdjęć. Następnie wsiadamy na nasz pojazd. Jesteśmy świadkami kłótni polskiego małżeństwa (hahahaahha) i ruszamy. Najpierw na kołach wzdłuż brzegu zatoki. Musimy siedzieć ze względów bezpieczeństwa. Następnie amfibia dociera na miejsce, gdzie może "wejść" do laguny. Po chwili płyniemy. Taki pojazd jest dla nas nie lada atrakcją :)

Nasz przewodnik umie świetnie mówić po angielsku. Rumienimy żarty, anegdoty i przytaczane historie. Ubolewa nad tym, że nikt nie wziął whisky, bo przecież nie ma nic lepszego niż dobra whisky z tysiącletnim lodem. Wyławia dla nas solidną bryłkę, kruszy na desce i daje spróbować. Po chwili wyrzucając resztki lodu do wody wypuszcza niechcący dekę i traci ją bezpowrotnie :P

Amfibie się prezentem Amerykanów - po prostu pozbyli się starego sprzętu wojskowego po wojnie wietnamskiej. Trzeba przyznać, że są świetnie utrzymane.

Nasza wycieczka trwa więcej niż 40min. Jesteśmy bardzo zadowoleni. Po wyprawie na brzegu robimy sobie jeszcze kilka zdjęć i ruszamy dalej. W raz z O. chcemy podjechać do jakiegoś jęzora lodowca, aby pokazać A. i J. lodowiec z bliska. Wjeżdżamy w uliczki kierujące się na północ licząc, że dotrzemy do jęzora. Nadzieje są potęgowane przez znaki kierujące nas do "miejsc turystycznych" (te dwa symbole nieskończoności pod kątem prostym). Nasze poszukiwania doprowadzają nas do ciekawych odkryć.

Laguna Fjallsarlon jest urokliwa w nieco inny sposób niż Jokulsarlon.

Jokulsaron - Fjallsarlon

W Fjallsarlon jezioro jest mniejsze, przez co jęzor lodowca jest bliżej, a otaczająca trawa dodaje kontrastu do bezchmurnego błękitu nieba i bieli lodu. Ta laguna jest jednym z naszych odkryć - słabo oznaczona, nie wspomniana w przewodnikach i innych relacjach.

Dalsze poszukiwania jęzora zawiodły nas do Svinafellsjokul.

Fjallsarlon - Svinafellsjokul

Svinafellsjokul - jęzor, do którego udaje nam się dotrzeć, jest miejscem turystycznym (o dziwo nigdzie nie znalazłam nic o nim wcześniej przed wyjazdem). Na parkingu spotykamy kilka autobusów z francuskimi turystami. Idziemy za tłumem wędrując po brzegu doliny, w której znajduje się jęzor. Lód niestety baaardzo brudny. Widać, że skały wulkaniczne są nieodzownym elementem krajobrazu Islandii. Dość przygnębiający widok pogłębiają chmury, które przysłoniły słońce.

Wracamy do samochodu i jedziemy dalej z postanowieniem rychłego obiadu. Zatrzymujemy się po lewej stronie drogi w miejscu "odpoczynku pod drzewkiem" (oznaczonym jako ławka pod choinką, ale drzewka nie uświadczysz). Jest parking, jest stół, są ławeczki. Tylko śmietnika brakuje. Odpalamy palniki i przyrządzamy makaron z sosem orientalnym z Bonusa. Całkiem spoko jedzonko. Trochę wieje, bo jesteśmy na czymś w stylu wydmy, która jest porośnięta wysokimi trawami. Z tą różnica, że ta wydma jest oczywiście czarna. Piach mięciutki, szybko przepuszczający wodę, błyszczący, po prostu ekstra do plażowania.

Najedzeni, z pełnymi brzuchami (i niestety śmieciami w bagażniku) jedziemy do naszej kolejnej atrakcji - wodospadu Svartifoss.

Svinafellsjokul - Svartifoss

Sam wodospad tym razem nie jest przy drodze. Znajduje się w Skaftafell w Parku Narodowym Vatnajökull. Samochód zostawiamy na dość obleganym parkingu. W centrum turystycznym nie udaje nam się dostać darmowej mapy - wszystkie są płatne. Zauważamy jednak, że Park jest dość dobrze oznaczony, więc postanawiamy iść za znakami. Poruszając się na zachód przechodzimy przez mocno komercyjne pole namiotowe. Trawa owszem pięknie wyrównana, toalety, zlewy itp, ale zero intymności i spokoju - wszędzie sporo ludzi.

Do wodospadu prowadzi dwukilometrowy szlak, który pokonuje się w ok 1h w jedną stronę. Nie jest to trudna trasa, dobrze utrzymana. W trakcie najgorszego podejścia można chwilę odsapnąć przy wodospadzie Hundafoss, a potem przy wodospadzie Magnúsarfoss. Później już kawałek do płaskowyżu, z którego rozpościera się przepiękny widok na wybrzeże. Niedługo potem w oddali widać już wodospad w bazaltowych kolumnach.

Nazwa Svartifoss oznacza "czarny wodospad". gdyby nie bazaltowe kolumny, nie byłby on wielką atrakcją - ma tylko 20m wysokości i nie ma dużego przepływu. Kolumny, podobne do kolumn przy wodospadzie Litlanesfoss, ale bardziej pionowe, czynią go wyjątkowym. Układają się one niczym kościelne organy i stały się inspiracją do projektu budowy katedry w Reykjavíku.

Nie decydujemy się na robienie pętli po tym regionie. Za dużo wrażeń na jeden dzień. Wracamy do samochodu. Przejeżdżamy przez pole namiotowe. W jednym z aneksów myjemy talerze, pobieramy wodę do butelek i wyrzucamy śmieci. Jedziemy dalej szukać noclegu - mniej zatłoczonego.

Nie mogąc za bardzo nic znaleźć dojeżdżamy do ciekawego regionu jakieś 80km dalej.

Svartifoss - pączkujące skały

Nie wiem, jak to się formalnie nazywa. My nazywamy to "pączkującymi skałami" - jest to pole lawy, na którym wyrzucone głazy zostały porośnięte mchem. 10-15cm mchu na kamieniach tworzy iluzję, jakby chodziło się po gąbce. Wrażenia są niesamowite, widok cudowny. Jest to kolejne, jakże pozytywne zaskoczenie dla nas - nigdzie o tym nie czytaliśmy. Stoimy zasłupieni, robimy zdjęcia... Przepiękny widok!

Jest koło 19stej. Po drodze trafiamy na Laufskálavarða - miejsce, w którym ludzie stawiają kamienne piramidy w intencji szczęśliwej podróży. Takie piramidki można znaleźć wszędzie na Islandii, jednak tutaj znajduje się ich wyjątkowe nagromadzenie.

pączkujące skały - Laufskálavarða

Niespełna 30km w kierunku Dyrholaey natrafiamy na samotną potężną skałę między A1 a oceanem. Z ciekawości skręcamy w polną drogę na południe aby się jej lepiej przyjrzeć.

Laufskálavarða - wzniesienie

Wzniesienie jest imponujące. Wewnątrz znajduje się jaskinia, w której najwyraźniej ludzie organizują sobie ogniska.

Nigdzie nie znaleźliśmy informacji o Reynisdrangar, więc tam nie zajechaliśmy. Gdyby ktoś planować wstawić w swoją podróż te skały, powinien pojechać tak:

 wzniesienie - Reynisdrangar

Tymczasem ruszamy do Dyrholaey skąd de facto te skały i tak można zobaczyć. Trasa od Reynisdrangar wygląda następująco:

Reynisdrangar - Dyrholaey

Do Dyrholaey nie sposób nie trafić - znaki bez problemu nas tam prowadzą.

Jedziemy, jedziemy... I trafiamy na szlaban. Jest godzina 21wsza. Okazuje się, że półwysep jest na noc zamykany (o 20stej), aby ptaki mogły pospać. Dla nas to niezbyt wesoła wiadomość - nie ma sensu jechać dalej na zachód i szukać noclegu po to tylko, aby tu jutro wracać. Nie mamy za bardzo wyjścia, zjeżdżamy trochę niżej i znowu przy samej drodze się rozbijamy. Rano wstaniemy jak najszybciej tak, aby o 8mej być od szlabanem.

O tych i innych atrakcjach regionu południowego można przeczytać w oficjalnym przewodniku południowej Islandii:

South Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej

Islandia 2013

Dzień 10: Dyrhólaey, Wrak Dakoty, Skogafoss, Seljalandsfoss, Hellisheiði, Reykjadalur w Hveragerði

Dodano: 2013-06-15

Punkt ósma jesteśmy pod szlabanem (już otwartym). Zaraz za nim parkujemy auto i idziemy obejść przylądek. W oddali widać Reynisdrangar. Poniżej rozpościera się urzekający widok na mierzeję czarnego piachu Reynisfjara oddzielającą ocean od jeziora.

Naszą największą uwagę przyciąga jednak tutejsze ptactwo - jest w istocie imponujące. A najpiękniejsze, najzabawniejsze i najciekawsze są oczywiście maskonury. Te przecudne połączenie tukana i pingwina wzbudza powszechne zauroczenie. Robię im masę zdjęć, bo są tutaj naprawdę blisko. Jeśli chcecie je zobaczyć, to to miejsce jest pewniakiem.

Czas ruszać dalej. Naszym kolejnym celem jest wrak samolotu Dakota, znajdujący się na plaży. Nie jest to miejsce łatwe do znalezienia. Nie prowadzi tam żadna konkretna droga. Jeśli nie macie 4x4 to trzeba poruszać się bardzo wolno. My przejeżdżamy pozycję GPS wraku bardziej na zachód, do miejsca zaznaczonego niżej.

Dyrholaey - Dakota

Potem skręcamy "w dziurę w płocie" w polną drogę i jedziemy po polu zgodnie z instrukcjami A.: "w lewo, w prawo, na wprost, w lewo..." itd. W końcu docieramy na pozycję 63°27'32.53"N 19°21'53.59"W.

Dakota

Wrak nie posiada śmigieł i tyłu. Na zewnątrz jest mocno porysowany, w środku opróżniony. Należy się w nim poruszać bardzo ostrożnie i uważać na dziury w podłodze. Widok wraku na niebywale szerokiej czarnej plaży, w mgle i lekkiej mżawce robi przygnębiające, ponure wrażenie. Jest to ciekawe, nieturystyczne miejsce.

Oto, co na fly4free.pl piszą o tym miejscu:
"Niewątpliwą gratką dla miłośników lotnictwa i poszukiwaczy przygód jest wrak Dakoty z United States Navy, spoczywający na wulkanicznej pustyni. Amerykański samolot wojskowy Douglas C-117 lądował awaryjnie w 1973 roku. W złych warunkach pogodowych, z powodu źle wyliczonej ilości paliwa, pilot zadecydował o posadzeniu maszyny na żwirowisku. Wszyscy pasażerowie przeżyli katastrofę i schronili się na pobliskiej farmie. We mgle szczątki samolotu sprawiają przygnębiające wrażenie. Wrak nie jest w najlepszym stanie - nie posiada wyposażenia, silników i śmigieł oraz tylnej części kadłuba, a postrzępiona blacha jest nieco przeżarta przez rdzę. Uważając na dziury w podłodze, można jednak bardzo ostrożnie wejść do kokpitu i przyjrzeć się wystającym kabelkom.
Po tym jak wrak pojawił się w filmie „Heima” zespołu Sigur Rós i odwiedził go znany podróżnik Bear Grylls, samolot zaczęli odwiedzać turyści, jednak to tajemnicze miejsce, o którym nie wspominają przewodniki, nie jest łatwe do znalezienia. Aby do niego trafić, trzeba przemierzyć "off road" rozległe pole żwiru, a przy głównej drodze nr 1 (Ring Road) nie ma nawet najmniejszej wskazówki informującej, w którym miejscu należy skręcić. Jakby tego było mało, wrak ukryty jest na ogrodzonym terenie. Szczątki samolotu znajdują się w Sólheimasandur (współrzędne GPS: 63° 27,546'N, 19° 21,887'W Link do mapy >>). Jadąc od strony Reykjaviku, za Skógar należy skręcić w prawo około 2,5 kilometra za odgałęzieniem drogi 221 i wąskim mostkiem, a przed rzeką Hólsa i farmą Sólheimakot. Wcelowanie w bramę odpowiedniej farmy to połowa sukcesu. Najlepiej oczywiście pojechać autem z napędem na cztery koła, można jednak dość pieszo (4 km w jedną stronę) lub powoli, ostrożnie przejechać samochodem osobowym po wyjeżdżonych śladach innych pojazdów, omijając większe kamienie."

Dalej do Skogafoss. Deszcz pada, więc jakoś nie mamy ochoty jechać szybko. Wkoło zielono, mżawka czasem ustaje. Po 15min (uwzględniając jazdę powrotną po polu z omijaniem płotów) docieramy do paskudnie turystycznego miejsca :/ - wodospadu Skogafoss

Dakota - Skogafoss

Ludzi co nie miara, autobusów turystycznych pełno, toalety brudne (i płatne!). Na szczęście ławeczki są pod zadaszeniem, więc padająca mżawka nie przeszkadza nam w zjedzeniu zupek chińskich. Myjemy talerze i przechodząc obok równie komercyjnego pola namiotowego podchodzimy do wodospadu. Nie wchodzimy na górę - jesteśmy zdania, że wodospad należy oglądać z dołu w całej okazałości.

Teraz czeka nas kolejny "turystyczny" wodospad - Seljalandsfoss.

Skogafoss - Seljalandsfoss

Przy tym wodospadzie tłumy Azjatów i Europejczyjków rekompensuje fakt, że można przejść za wodospadem. Ubieram sztormiak - cały łącznie ze spodniami. I nie żałuję. Odpryski wody są na tyle silne, że większość ludzi wychodzi zza fontanny jak spod prysznica. I wbrew pozorom moczy najbardziej moment przechodzenia na linii spadającej wody, bo za wodospadem jest wystarczająco dużo miejsca (nie jest to prześlizgiwanie się między ściana wody a skała jak na filmach) i tam można przejść pozostając suchym.

Dodatkowo wodospad jest bardzo ładny.Skogafoss wypada przy nim blado i jest znany chyba tylko z faktu, że jest blisko stolicy i można do niego pojechać i wrócić będąc na jednodniowej wycieczce. Gdyby nie te tłumy ludzi, byłoby tu uroczo.

Czas nas nie goni, mamy go wręcz za dużo. Ten zapas pozwala nam na spokojne zakupy w Bonusie w Selfoss.

 Seljalandsfoss - Bonus w Selfoss

Uzupełniamy zapasy i w pełnym słońcu ruszamy do Hellisheiði - elektrowni geotermalnej, którą mamy zamiar zwiedzić.

Bonus w Selfoss - Hellisheiði

Po drodze przecieramy się przez jakąś górę. Nagle zastaje nas mgła gęsta jak mleko, z trudem znajdujemy skręt w prawo z głównej drogi i w półmroku odnajdujemy elektrownię. Pogoda straszna, a zaraz za górą było takie piękne słońce. Wejście kosztuje 800ISK. Rozejrzawszy się wkoło rezygnujemy. Wracamy na jasną stronę dnia - za górę! Do Hveragerði!

 Hellisheiði - Hveragerði

Uwaga! Nie ma tam żadnego parku/ogrodu botanicznego w Hveragerði! Podany adres w przewodniku prowadzi do galerii sztuki - nic tam nie ma. Po próbach szukania decydujemy się na kąpiel w gorącej rzece Reykjadalur. Jesteśmy na małym, polnym, mega zatłoczonym parkingu koło 18stej. Po drodze minęliśmy pole golfowe i stadninę koni. Nawiasem mówiąc, konie islandzkie to oddzielna rasa, która bardzo śmiesznie chodzi - nie anglezuje się na nich i są dla nich robione specjalne siodła. Gdy znajdujemy miejsce parkingowe. Biorąc ekwipunek nie zdajemy sobie sprawy, jaka droga nas czeka. Idziemy za lokalsami.

A do przejścia jest sporo. Najpierw strome podejście między kałużami gorącej wody i bulgającymi błotami. Potem ścieżką na zbocze góry z widokiem na rozpadlinę. Chwila odpoczynku po płaskim. Czasem nawet ciut z górki między strumykami. W końcu po prawej widzimy wodospad Reykjadulur. Całkiem przyjemy widok. Skaczmy między strumykami omijając zniszczone przez końskie kopyta ścieżki. Idziemy dalej za lokalsami. Teraz dopiero odkrywa się przed nami widoczek - spore pole geotermalne, ale takie jak Hverir, tylko porośnięte piękną, zieloną trawą. A w trawie oczka z gorącą woda, w kolorze wody z Jardbodin bulgocące błota. Znajdujemy znak mówiący, że należy uważać, gdzie się chodzi, bo otacza nas woda o temp. od 85 do 100 stopni.

Idziemy spory kawałek, chyba ponad godzinę i wreszcie na pozycji 64° 2'51.91"N 21°13'18.99"W docieramy do miejsca, gdzie można się wykąpać.

Reykjadalur

W Reykjadalur spotykają się dwa strumienie - gorący i zimny. Po ich połączeniu powstaje przyjemna rzeka, na której ludzie utworzyli kamienne tamy. Dzięki temu powstały zapory pozwalające na spiętrzenie wody. Jedni siadając przed zaporą mają gorące bajorko, a ci za zaporą masaż pleców w postaci spadającej wody z minitamy. Miejsce jest super - sami lokalsi, zero turystów, piękny krajobraz i gorąca kąpiel - czegóż chcieć więcej? Po tak długim marszu to istna rozkosz! Na miejscu siedzimy ponad 2h. Jest ciepło, widno, słońce świeci.

Droga powrotna wcale nie jest prostsza - rozleniwieni nie mamy ochoty iść, żal opuszczać to miejsce. Gdyby nie trzeba było tutaj tyle wędrować na pewno wrócilibyśmy tu jutro. Tymczasem ruszamy na poszukiwania kolejnego noclegu.

Niestety, ten rejon jest dość zaludniony, więc za bardzo nie ma jak się rozbić. Na mapie zaznaczone są "tereny zielone", ale okazują się one domkami letniskowymi dla mieszkańców stolicy. Jakimś dziwnym trafem znajdujemy Opinn Skogur niedaleko Kerið.

Opinn Skogur koło Kerið

Ten Opinn Skogur jest wyjątkowo nieprzychylny do obozowania. Podłoże mocno kamieniste, porośnięte mchem, nierówne. Nie ma jak wbić śledzi, nie ma jak się położyć. Chociaż ławeczka i stół są. Jemy kolację. A. i J. w końcu rozbijają się na ścieżce :P Co zrobić - tylko ona jest wyrównana i płaska. My śpimy w samochodzie.

Mapę Opinn Skogur wraz z ich opisem znajdziecie w poście o przewodnikach po Islandii.

Podróżując w tym regionie warto zapoznać się z oficjalnym przewodnikiem południowej Islandii:

South Iceland

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej Turystyczna mapa Islandii Południowej
Turystyczna mapa Islandii Południowej

Islandia 2013

Dzień 11: Kerið i Półwysep Reykjanes

Dodano: 2013-06-16

A. i J. śpią dość niekonwencjonalnie - namiot rozbity na środku ścieżki. Mnie budzi jakiś szum. Nim udaje mi się podnieść, widzę, jak jacyś ludzie idą ścieżką i natrafiają na namiot. Chowam się. no cóż - tchórz ze mnie :P

Ubieram się, po chwili widzę chłopaków składających namiot.

J: Otwieram zamek namiotu, patrzę, a tu jakiś facet stoi i ma z nas bekę. On do mnie: "Good morning!" A ja do niego: "Good morning!". Zaśmiał się i poszedł za żona dalej :)

A. i J. w pośpiechu składają namiot, a ja i O. przygotowujemy śniadanie. Państwo po chwili wracają i się pytają skąd jesteśmy. A my głupio odpowiadamy, że z Polski. Po chwili namysłu stwierdzamy, że zrobiliśmy głupotę - trzeba było powiedzieć, że z Niemiec - nie byłoby wstydu dla naszego pięknego kraju :P

Do Kerið mamy 2,5km. Bliziutko.

Opinn Skogur koło Kerið - Kerið

Krater wypełniony woda wygląda bardzo ładnie. Kolorowy skały, turkusowy odcień wody. Żałuję, że mój obiektyw nie jest szerokokątny, bo ni jak nie mogę go ująć na jednym zdjęciu. Szkoda.

Mamy sporo czasu, więc postanawiamy zwiedzić jeszcze półwysep Reykjanes. Naszym pierwszym celem jest Þorlákshöfn.

Kerið - Þorlákshöfn

Pomysł zdecydowanie nietrafiony! W Þorlákshöfn nie ma dosłownie nic. Zmierzamy dalej do pola geotermalnego Krýsuvík.

Þorlákshöfn - Krýsuvík

Tym razem jest to strzał w dziesiątkę! Generalnie półwysep Reykjanes jest terenem bardzo aktywnym geologicznie. Ponieważ my widzieliśmy już pole geotermalne Hverir, więc to miejsce jest troszkę "powtórką z rozrywki", ale jeśli ktoś nie ma za bardzo czasu jechać na północny wschód, to Krýsuvík jest jednym z obowiązkowych punktów do odwiedzenia.

Krýsuvík to obszar składający się z czterech pól geotermalnych - Sandfell, Trölladyngja, Sveifluháls i Austurengjar, które wchodzą w skład jednego systemu wulkanicznego, zwanego po prostu Krýsuvík. Na Krýsuvík można podziwiać czerwone, zielone i żółte wzgórza pośród połaci czarnych skał i pary z otworów wulkanicznych i wrzących gorących źródeł. Jest to jeden z najbardziej uderzających krajobrazów w Islandii.

Jadąc do Krýsuvík warto zwrócić uwagę na otaczający nas krajobraz zastygłej lawy. Ponadto, zaledwie kilka minut spacerem od surrealistycznego krajobrazu obszaru geotermalnego znajdują się oszałamiające Krýsuvíkurberg Cliffs. Warto zobaczyć.

Dalej kierujemy się wzdłuż Jeziora Kleifarvatn w kierunku Rejkiawiku.

Krýsuvík - Kleifarvatn

Jezioro i otaczający je krajobraz również stanowią nie lada atrakcję. Nam trafia się dżdżysta pogoda - mgła, lekka mżawka, brak wiatru. Niemal nieruchomą tafle wody otaczają najróżniejsze formacje z czarnej jak smoła skały, które ozdabiają kępki mchu w soczyście zielonym kolorze. Miejsce jest niesamowite. Po raz pierwszy (i mam nadzieję ostatni) wstawiam tu nie swoje zdjęcie. Do dziś żałuję, że sama nie spróbowałam uwiecznić tego krajobrazu.

Kleifarvatn - Reykiawik

W stolicy dalej nam pada. Robimy najpotrzebniejsze zakupy i chcąc zaoszczędzić, postanawiamy nie nocować na campingu, tylko "w polu". Tylko gdzie tu znaleźć "pole' w mieście? Wyjeżdżamy poza miasto. Zgodnie z mapą kierujemy się na południowy-wschód - do najbliższych terenów zielonych. Znaleźliśmy się na, chyba ulubionym, przez mieszkańców stolicy terenie do wędkowania.

Reykiawik - nocleg

Sytuacja co najmniej dziwna - wkoło ludzie wędkują, a my przyjeżdżamy, robimy grilla, rozstawiamy namiot. Trochę się z siebie śmiejemy, że takie rzeczy to tylko Polacy - namiot i grill w wiacie. Ale dostęp do czystej wody słodkiej jest, śmietniki są, przenocować się da - więc nie ma co narzekać.

Warto skorzystać z oficjalnego przewodnika po półwyspie Reykjanes:

Reykjanes

z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć):

Turystyczna mapa Reykjanes
Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes Turystyczna mapa Reykjanes

Jak widać, udało nam zaliczyć punkt 9 (Krýsuvík).

O Kerið można przeczytać w oficjalnym przewodniku południowej Islandii:

South Iceland

którego szczegóły znajdziecie w opisie drugiego, dziewiątego i dziesiątego dnia.

Islandia 2013

Dzień 12: Reykjawik

Dodano: 2013-06-17

Po przebudzeniu i śniadanku wracamy do Reykjawiku. Robimy rozeznanie w sklepach i meldujemy się na campingu w celu wzięcia goracego prysznica.


Wyświetl większą mapę

Reykjawik nie powala. Tak naprawdę to porównałabym go do naszych kaszubskich Kartuz :P Po mieście poruszaliśmy się naszym wypożyczonym samochodem. W okolicach głównego miasta trzeba płacić za parkowanie. Podobnie jak w Polsce ta opłata nie jest pobierana w dni świąteczne i wieczorami/nocami.

Na miejscu zwiedziliśmy główną część miasta z naciskiem na sklepy Tax Free, w których ceny i tak zwalały nas z nóg. Weszliśmy do Hallgrímskirkja, czyli jednego z symboli islandzkiej stolicy - katedry. Wnętrze ubogie, jak to w kościele protestanckim. Oprócz tego pojechaliśmy do Perły, czyli Perlan. Tam też nie za bardzo było się czym zachwycić.

Przy Perlan jest plaża geotermalna Nauthóltsvík , w doprowadzona gorąca woda miesza się z otwartymi zimnymi wodami. Temperatura w lagunie morskiej średnio wynosi 18-20 stopni. Laguna morska jest podgrzewana tylko w godzinach otwarcia w okresie letnim. Na trafiła się deszczowa i zimna pogoda, więc nawet nie próbowaliśmy się tam wybierać.

Idziemy na spacer ważniejszymi ulicami starszej części miasta podziwiając ciekawe nazwy ulic (Baldursgata, Freyugata itp). Pamiątek nie kupujemy dużo - ceny są zawrotne nawet biorąc pod uwagę Tax Free. Kupując jakiekolwiek pamiątki należy poprosić o fakturę. Nie wiem, jak to do końca jest, my staramy się kupić w jednym sklepie wszystko, aby faktura była na więcej niż 4000ISK. Wypełniamy otrzymany formularz. Jak się później okazało, na lotnisku trzeba było stanąć w kolejce i złożyć dokumenty. Zwrot przyszedł po 3 miesiącach pomniejszony o opłatę manipulacyjną. Jeżeli zwrot jest większy niż 5000ISK, zakupione towary są weryfikowane. Więcej informacji tutaj.

Islandia 2013

Dzień 13: Wyjazd

Dodano: 2013-06-18

Islandia żegna nas deszczem. Zakładałam, że podczas naszego 12dniowego pobytu 2 dni będzie padać. Ponieważ jadąc w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara skutecznie unikaliśmy deszczu (nic nie padało!) wyrobiliśmy się z nasza trasą w 10 dni. I w końcu dopadł nas deszcz - podczas tych 2 (jak się okazało) nadmiarowych dni w stolicy. I co tu było robić?

Nie było nic do roboty :( godziny do wyjazdu dłużą się nam niemiłosiernie. Siedzimy w samochodzie i przez WiFi oglądamy polskie kabarety na telefonie. Wszystkie książki przeczytane. Masakra...

W dniu wyjazdu jesteśmy szybko spakowani i marzymy już o domu. Wraz z O. odwozimy J. i A. na lotnisko. Sami po drodze myśmy, czy uda nam się namówić naszego Pana z wypożyczalni aby nas odwiózł na lotnisko aby już nie drałować tych ładnych kilku km. Pan na szczęście się zgadza i odwozi nas pod same drzwi lotniska. Wchodząc na pokład samolotu czujemy ulgę - było ekstra, ale już czas do domu...

Islandia 2013

Po wyprawie...: Mapy, przewodniki

Dodano: 2013-06-19

Przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się w Praktyczny Przewodnik wydawnictwa Pascal. Niestety, rok wydania (2008) znacząco uniemożliwia dokładne planowanie, bo część informacji jest przestarzałych. Służył on nam jako źródło informacji przyrodniczych i w tej roli sprawdził się świetnie.

Praktyczny Przewodnik Islandia

Drugą pomocą przywiezioną z Polski była mapa Islandii 1:400000 niezawodnego wydawnictwa freytag&berndt.

Mapa Islandii

Warto na miejscu wyposażyć się w mapy zaznaczanymi atrakcjami turystycznymi (kliknij na mapę aby powiększyć):

Turystyczna mapa Islandii
Turystyczna mapa Islandii - Zachód Turystyczna mapa Islandii - Północ Turystyczna mapa Islandii - Wschód Turystyczna mapa Islandii - Południe

Zaznaczone atrakcje na Półwyspie Vatnsnes (kliknij mapę poniżej aby powiększyć):

  1. Centrum fok i kościół
  2. Nie mam pojęcia :P
  3. Kolonia fok
  4. Kolonia fok
  5. Restauracja
  6. Szóstka zaginęła na mapie :P
  7. Tjörn - ciekawa formacja skalna na plaży
  8. kościół
  9. krater
  10. kościół
  11. Nie mam pojęcia :P
  12. wodospad Kolufoss - przeczytaj relację

Turystyczna mapa Islandii - Vatnsnes Turystyczna mapa Islandii - Vatnsnes

Więcej informacji tutaj

Oprócz tego, intensywnie przeglądaliśmy strony i fora internetowe:

i wiele, wiele innych...

Warto odwiedzać punty informacyjne otwarte w różnych miejscowościach i zbierać bezpłatne przewodniki po konkretnym regionie. Nam najbardziej spodobała się seria kieszonkowych książeczek - oficjalnych przewodników:

West IcelandNorth Iceland East Iceland South Iceland Reykjanes

Okładki zmieniają się trochę w zależności od wydania - my mieliśmy wydania 2013-2014 i 2012-2013, ale zawsze pozostają w tej samej kolorystyce. Podobne przewodniki występują dla Półwyspu Reykjanes i fiordów zachodnich.

Każdy region ma ponadto swoją stronę internetową:

Pondato, nieocenioną dla obozowiczów okaże się mapa Opinn Skogur, czyli "Otwartych Lasów":

Opinn Skogur Map
Opinn Skogur Map

A oto lista Opinn Skogur z powyższej mapy:

Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur Opinn Skogur

Informacje dotyczące Tax Free, czyli zwrotu podatku Vat znajdziesz tutaj.