Tajlandia bardzo nas zaciekawiła kilka tygodni po tym, jak wróciliśmy z Islandii i zaczęliśmy planować kolejne wakacje.
Pierwszym źródłem informacji o tym kraju stał się oczywiście internet. Oto lista stron, które się nam przydały:
- koniecswiata.net
- piękne zdjęcia z Tajlandii - inspiracja
- mandalay.pl
- bangkok.com
- abctajlandia.pl
- renegadetravels.com
- travelmaniacy.pl
- opis wycieczki po Lop Buri
- transport w Kanchanaburi
- transport autobusowy Kanchanaburi
- Kanchanaburi Travel Center (KTC)
- alternatywa dla powyższego KTC - Good Times Travel (GTT)
- opis dojazdu do Erewan
- Elephant's world
- dojazd z Kanchanaburi na Floating Market
- inna strona z dojazdem z Kanchanaburi na Floating Market
- Siam Ocean World
- inna strona o Siam Ocean World
- abckambodza.pl
- info o Siem Reap
- Artisians da Angkor - fabryka jedwabiu i nie tylko
- oficjalna strona o farmie węży w Bangkoku
- transport kolejowy Bangkok-Koh Samui i nie tylko
- Ancient Siam
Nabyliśmy także przewodnik Wiedzy i Życia:
Chcąc zrealizować dość napięty plan, zdecydowaliśmy się wynająć samochód z kierowcą na wycieczkę Bangkok-Ayuttaya-Lop Buri-Kanchanaburi oraz ostatniego dnia po powrocie z wypoczynku na wyspie Koh Samui na wycieczkę Bangkok-Siam Ancient City-Bangkok. Z polecenia skorzystaliśmy z usług firmy Siam Tour. Ponadto wiedząc, że nie można się dostać transportem publicznym bezpośrednio z Wodospadów Erewan do Hellfire Pass, zdecydowaliśmy się zamówić wycieczkę jednodniową zorganizowaną z firmy Kanchanaburi Travel Center. Wariant wycieczki: KTC-05 zmodyfikowany: zapłaciliśmy 200BHT od osoby więcej za zabranie nas z hotelu o godzinie 7:00 tak, aby być w Erewan na otwarciu o 8:00 i mieć dzięki temu więcej czasu na kąpiele w wodospadach.
Oto całkowita kalkulacja koszów nie włączająca jedzenia (tylko w przypadku hotelu w Kambodży mieliśmy zapewnione śniadanie):
Zdajemy sobie sprawę, że przepłaciliśmy za lot. Dwa tygodnie później ceny biletów w tym samym terminie kosztowały niecałe 1900zł. Nas jednak mocno ograniczał zakres terminów, w jakich mogliśmy wyjechać, więc bojąc się, że później już nie będzie promocji, skorzystaliśmy z pierwszej lepszej. Te ograniczenie terminowe w naszym przypadku było bardzo istotne. Do Bangkoku można się dostać i za 1400zł. My jednak musieliśmy wyjechać na przełomie czerwca i lipca.
Przygodę czas zacząć!
Planowo mamy wylecieć o godzinie 16:45 z lotniska Chopina w Warszawie w kierunku Dohy liniami Quatar Aiways. Zaraz po wejściu do samolotu zostajemy miło zaskoczeni - do tej pory zawsze lecieliśmy tanimi liniami, zatem obecność zapakowanych słuchawek, pasty do zębów, szczoteczki itd. jest dla nas czymś nowym. Siedzenia są zaopatrzone w ekrany dotykowe, więc podczas pierwszego, 5,5godzinnego lotu możemy oglądać filmy, grać w gry i obserwować trasę przelotu.
Lot byłby idealny, gdyby nie starszy Pan Chińczyk, który nieustannie charkał, pluł do chusteczki z odległości 0,5 metra itd. Jak to Chińczyk. Taka kultura. Miłe Panie z obsługi około godziny dwudziestej podają nam kolację. Szczęśliwie każdemu przypada danie, które chce zjeść (a jesteśmy ostatnimi, którzy otrzymują jedzenie). Kolacja zjadliwa, nawet smaczna, choć czuć, że odgrzewana.
Lecąc omijamy Krym i Irak. W obliczu aktualnej sytuacji geopolitycznej bardzo nas to cieszy. Lot nad wymienionymi regionami z pewnością dodałby podróży dużego dreszczyku niechcianych emocji.
Lądujemy punktualnie (23:15 - plus jedna godzina w stosunku do czasu polskiego). Doha wita nas skwarem w środku nocy. Szybko przemykamy z samolotu do budynku lotniska, gdzie po przejściu przez standardową kontrolę spotykamy... misia...
Podczas krótkiego postoju, niespełna dwugodzinnego postoju szybko obchodzimy lotnisko. Podziwiamy kunszt złotników na stoisku z biżuterią i luksusowe samochody. Udaje się nam nawet skorzystać z lotniskowego internetu.
Drugi lot również zaczyna się punktualnie - 02:40 czasu miejscowego. Tym razem mam szczęście siedzieć między O. i K., więc żadne charkanie mi nie grozi :) Niestety, dziecko za mną tak sobie upodobało grę na ekranie dotykowym na moim siedzeniu, że nieustannie tak wali w oparcie, że mam nieustanna trzęsiawkę. Mam dodatkowego pecha - moje siedzenie się nie rozkłada :( Na nic próby pań steewardes, kolegów itd. No cóż, przecież przeżyję. Śniadanie około godziny siódmej również syte, zjadliwe, a nawet smaczne.
Punktualnie o 12:05 lądujemy w Bangkoku.