Na lotnisku musimy wypełnić kartę wjazdową. Warto zawczasu zaopatrzyć się w długopis, bo ogólnodostępnych na lotnisku jest zawsze za mało :)
Po formalnościach i odebraniu bagaży, siadamy na ławeczkach i opracowujemy plan dojazdu do hostelu Suk 11.
W punkcie informacji turystycznej, nabywamy ulotki zniżkowe do Siam Ocean World i (o zawiłościach tych biletów napiszę w relacji z Dnia 7).
W końcu decydujemy się najpierw skorzystać z Airport Skytrain i za 34BHT (ok. 3,4zł) dojechać do stacji przesiadkowej do stacji Petchaburi. Tam przesiadamy się na linię MRT i za 18BHT (ok. 1,8zł) jedziemy do stacji Sukhumvit. Czas dojazdu: ok. 1h20min.
Stwierdzamy, że nie ma sensu przesiadać się na kolejną linię metra, aby dojechać do stacji Nana, skąd mamy bliżej do hostelu. Stwierdzamy, że się przejdziemy.
Ze stacji Sukhumvit mamy mały spacerek do hostelu. Po wyjściu z metra zastajemy lekką mżawkę. Myślimy - no tak, pora deszczowa... Ten deszczyk jest jednak tak drobny i na tyle ciepły, że nie chce nam się nawet wyjmować kurtek przeciwdeszczowych. Żwawym krokiem idziemy do hostelu mijając liczne stragany porozstawiane na chodniku. Sukhumvit jest dzielnicą nowoczesną, pełną dyskotek, restauracji i firm. Jednocześnie ulice tej dzielnicy stanowią targ, na którym można kupić niemal wszystko.
Hostel Suk 11 mieści się w ślepej uliczce w otoczeniu restauracji tajskiej, hiszpańskiej i francuskiej. Ciekawostką jest, że jeden z tutejszych otwartych barów jest tak oblegany, że goście stają daleko od lady. Właściciele namalowali więc linię wzdłuż której rozwinęli niegruby łańcuch i umieścili tabliczkę z napisem: "Wewnątrz tej linii jesteście jeszcze w barze, za nią już nie i nie wolno za nią pic alkoholu" :)
Do hostelu wchodźmy osłaniając się od roślin - budynek stoi jakby w puszczy drzew w środku miasta. W małej recepcji jesteśmy sprawnie obsłużeni. W hostelu jest internet, ale tylko w części recepcyjnej. Można tu też zamówić śniadanie w postaci kawy/herbaty, 2 tosty i owoc za 80BHT (ok. 8zł).
Z recepcji przechodzimy po bardzo stromych stopniach na pierwsze piętro, stąd krętymi schodkami na drugie. Z przedsionka można wejść do salki z komputerami, ogólnodostępnych dwóch pryszniców, toalety i ołtarzyka Buddy. Nasz pokój, pięcioosobowy posiada łazienkę i znajduje się po lewej stronie długiego korytarza ciągnącego się przez cały budynek.
W pokoju znajdują się dwa klimatyzatory, trzy łóżka jednoosobowe i jedno dwuosobowe. Czysto, schludnie. Za kwotę 28zł/noc/osobę jak najbardziej pozytywnie.
Po prysznicu i odpoczynku idziemy zwiedzić miasto. Godzina policyjna została zniesiona 3 tygodnie temu, więc bez zażenowania postanawiamy zobaczyć chińską dzielnicę nocą. Ruszamy ze stacji Nana i za 18BHT (ok. 1,8zł) jedziemy do stacji Siam.
Stąd postanawiamy podjechać za 18BHT (ok. 1,8zł) do najdalej wysuniętej na zachód stacji National Stadium.
Stąd rozpoczynamy naszą wędrówkę w okolice świętej góry Wat Saket, przechodząc mostem w okolicach dworca kolejowego. Po drodze obserwujemy bangkockie skrzyżowania, tuk tuki i niesamowicie poplątane przewody napięciowe
Do świętej góry dochodzimy już po zmroku. Nie odczuwamy żalu z powodu braku możliwości wejścia do świątyni. Podziwiamy ją z dołu i ruszamy dalej w kierunku dzielnicy chińskiej.
Nasza przechadzka okazuje się niewypałem. Spodziewaliśmy się, że dzielnica chińska olśni nas neonami we wszystkich kolorach, barwnymi straganami z przyprawami itp. Tymczasem neonów jest mało, a wszystkie sklepy są zamknięte. Postanawiamy spróbować raz jeszcze w dzień, o ile nam czas pozwoli.
Na ulicy Charoen Krung postanowiliśmy wsiąść do autobusu 25 i dojechać do hostelu. Tutaj zaczyna się nasza niesamowita przygoda z linią 25. Podjeżdża autobus, wsiadamy i chcemy kupić bilety (8BHT od osoby, czyli ok. 0,8zł za przejazd), zarówno pani sprzedająca, kierowca, jak i pasażerowie uparcie każą nam wysiąść. Jedna pani, chcąc nam jasno dać do zrozumienia, że nie powinniśmy dalej jechać, pokazuje palcem za okno pojazdu. W końcu wysiadamy na kolejnym przystanku (nie płacimy za bilety).
Zrezygnowani, postanawiamy przejść się do stacji metra Hua Lamphong, skąd mieliśmy bezpośredni pewny, bo po szynach, transport do hostelu.
Z Hua Laphong, już bez przygód, dojeżdżamy do stacji Sukhumvit, skąd znaną już nam trasa, między straganami idziemy w stronę hostelu.
Robimy się głodni. Wszak jest już około godziny 21wszej. Natchnieni opowieściami o wspaniałej kuchni tajskiej nastawiamy się na wyborne jedzenie w pobliżu naszego hostelu. Trafiliśmy do Alisha Restaurant - 2, Sukhumit Soi 13, Wattana, Bangkok 10110, Bangkok.
Na dania czekamy długo. Okazują się niesmaczne, w jednym znaleźliśmy włos. Jesteśmy zawiedzeni - tyle się nasłuchaliśmy i naczytaliśmy o wyborności tajskiego jedzenia, a nie dojadamy dań, bo po prostu nam nie smakują. Żadne! A każdy zamówił coś innego...
Ceny też niesatysfakcjonujące - za niedojedzone (bo niesmaczne) jedzenie płacimy 1245BHT, czyli ok. 124,50zł za pięć osób. Nigdy więcej Alisha Restaurant!
Niezadowoleni wracamy do hostelu. Jutro o siódmej wyjście tak, aby o ósmej zająć kolejkę do Pałacu.