Zacznijmy od tego, co mniej przyjemne - od kosztów. Poniższa tabelka z naszym planem ramowym i prognozowanymi kosztami nie uwzględnia jedzenia i paliwa, które zawsze zużyje się na jakieś krążenie, jeżdżenie do sklepu itp.
Przygodę czas zacząć! Na lotnisko im. Lecha Wałęsy w Gdańsku przyjeżdżamy trochę ponad godzinę przed odlotem. Wyjątkowo, do Oslo lecimy nie WizzAir, a SASem. Przyczyna jest oczywista - pieniądze. Tym razem lot tanią linią byłby nieopłacalny. Nie chodzi tu o konieczność wykupienia bagażu 32kg (na spółkę), ale o zmianę lotnisk, która jest w Skandynawii bardzo droga. Za lot zapłaciliśmy 225zł/os.
Po zdaniu bagaży i przejściu przez security rozsiadamy się na ławkach i czytamy ebooki oraz korzystamy z darmowego, lotniskowego internetu. Nie zwracamy specjalnie uwagi na komunikaty głosowe, gdyż mamy odlecieć dopiero za 40min. Az tu nagle słyszymy: Last Call to Oslo! Ale o co chodzi? Szybko zbieramy manatki, przechodzimy przez bramkę i wsiadamy do samolotu, zaraz za nami zamykają się drzwi i słyszymy: "Boarding completed". Ale czemu już? Okazuje się, że jest tak niewielu pasażerów i jest możliwość, więc startujemy wcześniej o jakieś 15min.
Lot mija sprawnie i przyjemnie. Samolot jest prawie pusty. Dostajemy tylko napój do picia niestety, ale biorąc pod uwagę, że jest to lot bardzo krótki, raczej nie powinniśmy liczyć na więcej.
w Oslo jesteśmy o północy. Odbieramy bagaże i znajdujemy sobie względnie cichy kąt do spania. Jemy kolacyjkę z Polski w postaci suchego prowiantu, myjemy ząbki. Czas spać, więc rozkładamy karimaty i śpiwory. Wylot do Londynu mamy o 08:05. Dobranoc!