Wstajemy koło 06:30, wyjeżdżamy o 08:00. Jedziemy w kierunku południowo-wschodnim, do najciekawszej części doliny. Naszym pierwszym celem jest
Po drodze mijamy też kopalnię boraksu - Harmony Borax Works. mimo, że to złoto i srebro przyciągnęły ludzi do Doliny Śmierci to największe pieniądze zarobili ci, którzy wydobywali mało szlachetny boraks. Boraks, zwany białym złotem, był wykorzystywany do produkcji detergentów. Aby dostarczyć go do najbliższej stacji kolejowej w Mojave wykorzystywano zaprzęgi ciągnięte przez 20 mułów. Ich prędkość była "zawrotna" - 3km/h, a że odległość ta wynosiła ok. 260km, cała podróż w obie strony zajmowało 30 dni.
Po drodze mijamy Furnance Creak - najważniejsze centrum turystyczne doliny. Zawitamy tu w drodze powrotnej na śniadanie.
Kontynuujemy jazdę do naszego pierwszego planowanego celu -
Artists' Drive jest niesamowite - mieszające się kolory czerwieni, bieli, żółci, a nawet zieleni(!) sprawiają, że nie wiemy, jak nazwać to, co nas otacza. Bajeczne kolory powstały w wyniku utleniania różnych związków chemicznych obecnych w tutejszych skałach. Barwa czerwona, fioletowa i żółta powstają w wyniku utleniania związków żelaza; barwa zielona powstaje w wyniku rozkładu miki. Przyroda wykazała się tu prawdziwym kunsztem malarskim.
Mnie osobiście Artists' Palette, mieszczące się na zboczu Amargosa Range, nie zachwyciło tak bardzo, jak niektóre zakola wijącej się dziewięciomilowej drogi Artists' Drive.
Wracamy na główną drogę i jedziemy do Badwater - nazwa "zła woda" oddaje charakter tego miejsca. Mimo, że woda w tym słonym rozlewisku nie jest trująca, to po prostu nie nadaje się do picia z powodu ogromnego zasolenia. Jaka rozpacz musiała dotykać podróżników, którzy po wielu dniach wędrówki w torturującym upale próbowali ugasić tutaj swoje pragnienie. Dziś jest to jedno z najważniejszych miejsc w dolinie - najniżej położony punkt na kontynencie amerykańskim - 87 m p.p.m.
My jesteśmy tu latem. Zaraz po wyjściu z samochodu uderzyła w nas biel tafli soli. Temperatura staje się coraz bardziej męcząca,jednak jakimś cudem nie przeszkadza nam to w spacerze w tym bajkowym krajobrazie.
Turyści wydeptali tu szeroką ścieżkę. Idąc w głąb doliny trudno oprzeć się wrażeniu, że idzie się po lodzie. Biała, twarda sól pod stopami skutecznie imituje zamarzniętą wodę.
Dno tego wyschniętego jeziora jest pokryte regularnymi sześciokątnymi płatami solnymi o boku mającym ok. 2 m długości. Te charakterystyczne twory można zobaczyć na końcu drogi, gdzie nie zadeptali ich jeszcze turyści. Płaty te powstały wówczas, gdy dolina zaczęła wysychać i zaczęły się rozszerzać kryształki soli. Badwater powstało w wyniku wyschnięcia przed 3000 lat jeziora istniejącego na tym miejscu.
Istnieje tu stacja meteorologiczna, która 10 lipca 1919 roku zarejestrowała najwyższą temperaturę w Stanach Zjednoczonych (56,7 °C). W celu pokazania skali depresji, na pobliskiej skale została umieszczona biała tablica pokazującą poziom morza.
Przed nami Natural Bridge. Pod kanion wjeżdżamy po szutrowej drodze.
Wracającą parę pytamy, ile czasu trzeba się zapuszczać w głąb kanionu, aby dotrzeć do tej atrakcji. Słyszymy, że idzie się tam ok. 30min, niestety w pełnym słońcu i pod górę, więc obowiązkowo trzeba wziąć z sobą wodę.
Dochodzi 12sta, więc po dojściu do Natural Bridge postanawiamy dłużej odpocząć w jego cieniu. Nie mieliśmy w planach iść dalej, a nawet gdyby tak było, to w tym momencie z pewnością byśmy zrezygnowali. Most jest ciekawy, ale nie jest to nasza ulubiona atrakcja doliny.
Naszym następnym celem jest Devil Golf Course (Diabelskie Pole Golfowe).
Nie wiem, czy diabeł grał tu w golfa, ale jest to wielce prawdopodobne, gdyż tylko on byłby w stanie tu zagrać. Zbite, ostre skały oblepione kryształami soli tworzą złowrogi, groźny krajobraz, w którym dominuje czerń, szarość i biel. Każdy krok między bryłami jest poprzedzony wahaniem, otarciami i dziwnymi wygibasami. Siedzenie na ostrych krawędziach solnych jest równie nieprzyjemne.
W drodze z Devils Golf Course do Furnance Creak naszą uwagę przykuwają zbocza wschodnich gór. Ja zupełnym przeciwieństwem Devils Golf Course - kolorowe, mieniące się ciepłymi barwami. Spektakl barw po raz kolejny.
Na naszej trasie znajduje się jeszcze jedna atrakcja tego regionu doliny: Golden Canyon. Towarzystwo jest już jednak głodne (ciągle bez śniadania) i mocno wyczerpane, więc tylko podjeżdżamy pod wjazd, abym mogła tam zajrzeć. Na mój pierwszy (i jedyny) rzut oka, nie różni się on znacząco od Natural Bridge Trail. Mimo wszystko z żalem rezygnuję ze spaceru.
Furnace Creek to największe centrum turystyczne, jest tu hotel, restauracja, pub, stacja benzynowa (z arcydrogim paliwem), domki do wynajęcia i pole namiotowe. Gdy dolina została objęta ochroną, miejscowość została jedynym miejscem życia rdzennych mieszkańców tej ziemi - indiańskiemu plemieniu Szoszonów, które ma tutaj swój sklepik z rękodziełami. W 2000 r. Bill Clinton przywrócił Indianom prawo do życia w Dolinie. Dziś wraz z rangerami dbają oni o jej ochronę.
WFurnance Creak wreszcie zasiadamy w klimatyzowanym pomieszczeniu.Można tu podziwiać dawne lokomotywy i wagony kolejowe oraz wysłać list z miejscowej poczty. My zamiast w zatłoczonej restauracji zasiadamy w pubie, gdzie zamawiamy pizzę. W trakcie czekania podziwiamy wystrój. Znajduje się tu wiele plakatów reklamujących filmy nakręcone w dolinie. Po całkiem dobrym posiłku, ruszamy w miejsce, które stanowiło tło jednego z takich filmów - Zabriskie Point Michelangela Antonioniego z 1970r.
Stajemy na parkingu, który jako jedyny w dolinie jest zatłoczony. Stoją tu nawet autobusy z azjatyckimi turystami. Punkt widokowy znajduje się na wzniesieniu, kilkadziesiąt metrów stąd.
Przed nami rozpościerają się badlands - erozyjne formacje skalne, które w żarze słońca zdają się falować i hipnotyzować swoimi barwami.
Podobno to miejsce magiczne, gdyż tutejsze skały zmieniają barwy z upływem dnia: od brunatnych rankiem, po oślepiająco złote w południowym słońcu oraz różowe i czerwone o zachodzie. Nam brakuje czasu na czekanie aż do zachodu słońca. Widok i tak jest urzekający. Nic dziwnego, że filozof Michel Foucault nazwał podróż w to miejsce w 1975 r. największym swoim doświadczeniem w życiu.
Kierujemy się ku naszej ostatniej atrakcji doliny - Dante's View. Droga jest kręta, a na jej końcu mogą poruszać się tylko krótkie pojazdy bez przyczepy. Wspinamy się coraz wyżej i wyżej. Na naszej drodze nie spotykamy żadnego innego samochodu. Na koniec samochód ledwo zipie.
Nie ma słów by wyrazić to, co jest niewyrażalne. A taki jest właśnie Dante's View. Zapiera dech w piersiach, odbiera tchnienie i mowę. Widać stąd białe łuny Badwater, groźne Devil's Golf Course i złociste Mesquite Sand Dunes. Widok jest nieziemski, czujemy się jak na innej planecie. W końcu dociera do nas, że to nasza Ziemia jest tak piękna. Naszym szczęściem było przyjechanie tu na sam koniec wizyty w Dolinie Śmierci. Stąd podziwiamy wszystko, co tak niedawno odwiedzaliśmy. I nie możemy pojąć, jak perspektywa dodaje magii tym wszystkim miejscom.
Jutro czeka nas Grand Canyon. Aby rano znaleźć się jak najbliżej niego, zarezerwowaliśmy nocleg w Tri-State Inn w Kingsman. Na naszej trasie znajduje sie Las Vegas, w którym naszą podróż za dwa tygodnie zakończymy. Z tego powodu postanawiamy, że dziś tylko zjemy tam obiad i pojedziemy dalej. Jednak najpierw, po wyjeździe z Doliny Śmierci, tankujemy w Pahrump. Warto wspomnieć, że paliwo w Nevadzie jest tańsze niż w Kalifornii.
Sprawa naszej obiado-kolacji chyba wymaga osobnego tematu :P Panom zachciało się prawdziwego, dobrze zrobionego amerykańskiego steku. Z pomocą miał przyjść Trip Advisor. Po szybkim przejrzeniu restauracji z rankingu stwierdzamy, że bez względu na usytuowanie w stawce, wszystkie knajpy serwują steki za ok. 40-50USD. Skoro tak, to idziemy do tej najlepszej! Gdyby najlepsza nie była... włoska. A zatem wybieramy drugą w rankingu restaurację Vic & Anthony's Steakhouse. Parkujemy w Downtown zaraz pod Golden Nugget Hotel. Płacimy ok. 3USD za miejsce postojowe. Już na wejściu uprzejme panie przedstawiają nam kierownika sali, który prowadzi nas do stolika. Jesteśmy obsługiwani iście po królewsku mimo, że wyglądamy jak wywłoki po całym dniu jeżdżenia w upale. Kierownik poleca nam napoje i zapewnia, że zaraz przyjdzie kelner, który będzie nas obsługiwał. Po kilkunastu sekundach przychodzi pan i podaje nam wszystkim zimną wodę (chyba wyczytał pragnienie z naszych udręczonych twarzy). Po chwili zjawia się kelner. I tak zaczyna się nasza wielka przygoda ze stekami...
CDN