Nasz plan na dziś wyglądał tak: najpierw Lop Buri, potem Ayutthaya. Ponieważ atrakcje w Lop Buri otwarte są od godziny 08:30 do godziny 16stej, a w Ayutthaya do godziny 18stej, mieliśmy wyjechać o 6:30 aby o 8:30 być w Lop Buri. Plan się jednak zmienił za sprawą pałacu Bang Pa-in, który też zapragnęliśmy zobaczyć. Pałac otwierają o godzinie 08:30, bilety są sprzedawane do godziny 15stej. Zatem zmieniliśmy plan na następujący: Bang Pa-in - Lop Buri - Ayutthaya.
Aby być o godzinie 08:30 w Bang Pa-in zmieniliśmy godzine przyjazdu kierowcy z firmy Siam PD Tour na 07:00. Kierowca przyjeżdża po nas punktualnie. Niestety, nie jest anglojęzyczny. Bus wygodny, czysty, z klimatyzacją.
Wsiadamy i jedziemy. Płacimy za autostradę wyjazdową z Bangkoku w sumie 60BHT (ok. 6zł). Ku naszemu zdziwieniu, kierowca nie skręca do Bang Pa-in, a jedzie do Lop Buri. Nie udało nam się z nim dogadać :( tym sposobem straciliśmy 1,5h jakże cennego dziś czasu. Gdybyśmy bowiem mieli jechać do Lop Buri w "pierwszym rzucie", wyjechalibyśmy o tej 06:30. Ponieważ Bang Pa-in jest bliżej wyjechaliśmy później... trudno, nic już nie poradzimy. Kierowca nie ogrania troszkę miasta i musi się kilkakrotnie pytać o dalsza trasę miejscowych. W rezultacie ok. 09:30 dojeżdżamy do Phra Prang Sam Yod.
Kierowca zatrzymuje się na parkingu przy dość dużym rondzie, stąd mamy kilka kroków do "świątyni małp". Umawiamy się na powrót ok. 11:30/11:45 i idziemy zobaczyć największa atrakcję miasta.
Wejście: 50BHT (ok. 5zł). Obserwujemy grupę turystów: małpy skaczą po nich, wchodzą im na głowę i pozują do zdjęć. Przemierzamy teren wokół świątyni podglądając zachowania zwierząt, gdy dołącza do nas Tajka z koszem. Tutejsza budowla to trzy khmerskie prangi, które pierwotnie były świątynią hinduską. Zauważam figurę Buddy i postanawiam zrobić zdjęcie.
Nagle czuje na swoich nogach dwie miękkie dłonie. Już wiem co to - małpa wspina się po mnie. Ma małe, miękkie palce i nie drapie, nie robi żadnej krzywdy, a mimo to czuję się mocno niepewnie. Grupa poszła dalej, zostałam sama. Krzyczę na ssaka,a by ze mnie złaził, a ten nic sobie z tego nie robi. Zaraz wskakuje druga małpa na druga nogę. Krzyczę głośniej. I wtedy na ratunek przychodzi mi owa Tajka, która udając strzały odstrasza zwierzaki procą. Okazuje się ona obsługą terenu świątyni i pilnuje, aby turystom nie stała się krzywda.
R. i G. proszą Panią o owoce dla małp i pozwalają im na siebie wejść. Pani uważnie patrzy i pozwala na zabawy tylko z młodymi osobnikami. Do starszych lepiej się nie zbliżać.
Kolejnym punktem na naszej trasie jest Wat So Thong - wihan tutejszego watu ma pełnić funkcje kaplicy chrześcijańskiej. Po drodze mijamy Prang Khaek, który sto na skrzyżowaniu ulic i jest dość ciężki do sfotografowania. Miejsce okazuje się mało atrakcyjne.
Jak szybko tu przychodzimy, tak szybko odchodzimy. Tym razem kierujemy się do Pałacu króla Naraia. Po drodze przechodzimy przez tutejszy targ. Przejście przez miejscowe stragany z lokalnymi warzywami, owocami i słodyczami okazuje się jednym z najciekawszych miejsc tego dnia. Naprawdę warto zrobić tu kółeczko i doznać atmosfery miejscowego targu.
Wejście do pałacu: 150BHT (ok. 15zł). Ja nie wchodzę, czekam na zewnątrz przy małym stoisku z lodami. K. twierdzi, że ekspozycja muzeum jest tak bogata, że można tam spędzić pół dnia.
Idziemy w kierunku Wat Phra Si Rattana Mahathat - ostatniego punktu w Lop buri.
Wejście: 50BHT (ok. 5zł). Tu zdecydowanie warto przyjść. Na terenie watu znajdują się ruiny budowli z najróżniejszych okresów historycznych. W centrum stoi XII-wieczny khmerski prang z pięknie udekorowaną dekoracją. Ponadto znajdziemy tu czedi z okresu Ayutthaya i wihan wybudowany za czasów króla Narai.
Stąd wracamy do naszego kierowcy czekającego na nas na parkingu.
Czas: 11:50. Ruszamy do Bang Pa-in.
Na miejsce dojeżdżamy ok. godz. 14:30. Wejście do pałacu: 500BHT (ok. 50zł). Tu również obowiązuje dress code. Bluzka z rękawkiem (tym razem można zakryć się chustą, o ile będzie zawiązana), długie spodnie, luźne (legginsy trzeba zakryć). Pałac wraz z ogrodami jest ogromy. Aby więc przyspieszyć poruszanie się po nim, wypożyczamy samochodziki golfowe. Sa one dla nas kolejną atrakcją tego miejsca. Koszt: 150bht (ok. 15zł) za godzinę. Na zwiedzanie pałacu trzeba przeznaczyć ok. 2h (poruszając się autkiem).
Na terenie Bang Pa-in można podziwiać bardzo zadbaną roślinność, liczne stawy (a w nich warany) i budynki z różnych okresów historycznych. Pierwszy pałac zbudowano w XVII wieku. Po upadku królestwa Ayutthaya, teren popadł w ruine i został ponownie zagospodarowany w XIX w.
Niewątpliwie największa atrakcją Bang Pa-in jest malowniczy pawilon Phra Thinang Aisawan Thipha-at umiejscowiony na środku stawu.
Dla nas równie ciekawym okazuje się pawilon chiński, w którym możemy podziwiać kunszt rzeźbiarki artystów z Kraju Środka.
Wchodzimy tez do pawilonu z ekspozycją chińską. Jak sama nazwa wskazuje - chińszczyzna. O ile parter przedstawia jako tako sztukę, to pierwsze piętro pokazuje wszystko z chin. Dosłownie wszystko - żółtą kaczuszkę do wanny, pluszowego misia, modele papierowych samolotów itd.
Czas spędzony w pałacu: 1h 55min bardzo szybkim tempem. Kierowca informuje nas, że jest już godzina 16:30 i nie pojedzie z nami do Ayutthaya, bo do
Nie pytajcie, czemu kierowca pojechał ta drogą - dłuższą i gorszą. Do tej pory stanowi to dla nas zagadkę. Nie wiemy, czemu nie korzystał z GPSa... W każdym razie do hotelu dojeżdżamy ok. 20stej. Z perspektywy czasu uważamy, że wynajęcie kierowcy było błędem. Z GPSem, poza miastami śmiało mogliśmy sami poprowadzić samochód. Co prawda ruch lewostronny nie jest nam najbliższy, jednak łatwo się do niego przyzwyczaić. Gdy kiedyś wrócimy do Tajlandii na pewno sami wypożyczymy samochód.
Nasz nocleg po raz kolejny okazał się miejscem klimatycznym. Sam's Guesthouse to wiele domków dwu lub wieloosobowych, z których część stoi wzdłuż pomostu na rozlewisku rzeki Kwai. Otoczone są bujną roślinnością pełną różnorakich zwierzątek umilających wieczory swym ćwierkaniem i świergotaniem. Pokoje nie należą do luksusowych, podobnie jak łazienka, ale za cenę ok. 29zł nie mamy co narzekać - czysto, klimatyzacja.
Wieczorem idziemy wspólnie do knajpki Bell's pizza. Ceny przystępne, obsługa miła, jedzenie smaczne, aczkolwiek ostre. Możemy śmiało polecić.