Zbiórka 6:30. Przyjeżdża po nas Pani i zabiera za 200BHT na stację kolei. Bilet do Bangkoku: 100BHT. Planowany czas odjazdu: 7:20. Na miejscu jesteśmy o 6:45. Oczywiście pociąg się spóźnił, przyjechał o 8:50. W tym czasie spaliśmy na dworcu :P
Wpadamy do pociągu, siedzenia niczym z trójmiejskiej SKMki. Siadamy przed linią oddzielającą zwykłych pasażerów od siedzeń dla "mnichów, osób starszych i chorych". W oknach nie ma szyb. Wiatr przyjemnie hula po wagonie. Czasem przysypiamy. Do zachodniej stancji Thonburi w Bangkoku docieramy ok. 11:20.
Nie mamy za wiele czasu, jeśli chcemy dostać się do Siam Ocean World na tzw. bilecie porannym "Early Bird" za 745BHT. Bierzemy dwie taksówki, każda 200BHT. Docieramy na miejsce w niewielki korku. Na miejscu, w Siam Center, ful ludzi. Okazuje się, że wejście na Early Birda obowiązuje tylko przy kupnie biletu przez internet i odebranie go w automacie/kasie, a następnie wejście przed 12stą. A my musimy jeszcze odstawić bagaże! Stwierdzamy, że nie ma szans na zakup na tablecie tych biletów, ich odbiór i jeszcze wejście - jest 11:50.
Spokojnie odstawiamy bagaże i wykorzystując zniżkę z lotniska wchodzimy płacąc 10% mniej, czyli chyba 890BHT.
Na wstępnie idziemy na wyprawę "po zapleczu" i rejsik po zbiorniku. Następnie mijając kolorowe akwaria docieramy do ogromnych zbiorników z wielkimi rybami. Największe wrażenie robi na nas tunel w zbiorniku. Otaczające nas ogromne rekiny z przerażającymi zębami wprawiają nas w osłupienie.
Bardzo polecamy to miejsce. Spędziliśmy tam 3,5h. Jeśli macie więcej czasu i pewny termin, kiedy tam pójdziecie, spróbujcie kupić bilet wspólny do Madame Tussauds przez internet - wyjdzie taniej.
Robimy zakupy w markecie w Siam Center i jemy tam obiadek. O 17:30 wychodzimy na autobus na lotnisko. Pierwszy błąd.
Pytamy policjanta o przystanek tego autobusu i obserwujemy gigantyczny korek. Kieruje nas, a my tam idziemy. Drugi błąd
Po ok. 20 minutach drałowania z plecakami dochodzimy do przystanku. Korek nie z tej ziemi. Wszystko stoi. Po 15 minutach czekania, kiedy nic, absolutnie nic nie przyjechało decydujemy, że jedziemy BTS najdalej jak się da, do stacji Mochit. Pierwsza rozsądna decyzja.
Dojechawszy na miejsce decydujemy się na dwie taksówki. Jest 19:00. Koszt taksówki: 300BHT. Kierowca robi co może w korku. Pyta, czy zapłacimy 60BHT za autostradę. Krzyczymy ile sił w gardle: "YEEEEES!". Pyta, na jaki terminal, my z tego stresu już nic nie wiemy. Pyta, czy AirAsia. My, że tak. On na to, że w takim razie terminal 1. Dojeżdżamy szybciej niż druga połowa ekipy. O. szuka przechowalni bagażu, ja czekam na drugą taksówkę. Znajdujemy się, szybko zanosimy część bagaży w przechowalni i spakowani w jedną torbę należącą do K. szukamy naszego check-ina. Jest 19:40. Ktoś nas kieruje, oddajemy torbę i przechodzimy przez bramki. 35 minut przed odlotem.
O rany, ile stresu! Z nerwów przepociliśmy koszulki, zeszlifowaliśmy zęby i obgryźliśmy paznokcie.
Wylot odbył się punktualnie, o 20stej. Rada: jeżeli zależy Wam na czasie, zapomnijcie o autobusach, szczególnie w godzinach szczytu - stoją w korku i nie są pewnym środkiem transportu. Jedźcie metrem jak daleko się da.Siedząc w samolocie jesteśmy przerażeni ciemnością nad Kambodżą. Koszt lotu (w dwie strony) i jednego bagażu rejestrowego podzielonego na 5 osób oraz 2 nocy w hotelu: 365zł. Lądujemy, wkoło ciemność. Niewielki terminal. Szczęśliwie kupiliśmy wizy do Kambodży przez internet. Stanęliśmy w krótkiej kolejce dla osób z wizą (wydrukowaną dwukrotnie). Pozostali musieli się ustawić w ogromnej kolejce po wizę na lotnisku.
Lot zakupiliśmy w połączeniu z hotelem w Siem Reap na dwie noce. Obsługa hotelu miała nas odebrać z lotniska. Wychodzimy i w tłumie czekających kierowców z kartkami nie znajdujemy nikogo dla nas. Z lotniska można wyjść tylko z kierowcą lub z biletem na samochód/busa. Nie można pójść i wynająć tuk-tuka. Na lotnisku jest firma, która pobiera opłaty i wydaje bilety na zakupiony transport.
Po 40 minutach czekania wynajmujemy busa. Koszt 10USD, czyli 2USD na głowę.
Jedziemy. Kierowca od razu wciska nam swoje usługi na kolejny dzień. Mówimy, że się zastanowimy, że może nam zostawić swój numer telefonu i najwyżej do niego zadzwonimy. Nie chce o tym słyszeć. Twierdzi, że rano to za późno, bo jak będzie w terenie i odbierze jego żona, to nie będzie mogła mu przekazać wiadomości. Zaczyna się nasza walka z natarczywością i nachalnością Khmerów.
W trakcie jazdy uderza nas ciemność. Żadnych latarni, świateł w oknach, nic. Dojeżdżamy obsługa hotelu wita nas serdecznie podając zimne ręczniki i napoje. Pytamy, czemu po nas nie wyjechali na lotnisko. Oni na to, że AirAsia nie napisała do nich, o której dolatujemy, więc nie mogli po nas wyjechać. Nie wiemy, co jest prawdą: to, że AirAsia sch... sprawę, czy że Khmerzy kręcą. Z perspektywy czasu wiemy, że obie możliwości są równie prawdopodobne.
Po taniości zamówiliśmy pokoje bez klimatyzacji - mamy tylko wiatrak. Lodówka wyłącza się, gdy wychodzimy, więc raczej nie ma co liczyć na zimne napoje po powrocie z wypadów. Jest telewizor, jest czysto, jest łazienka. W gruncie rzeczy nie ma co narzekać.
Śniadanie wydawane jest od wczesnego ranka, aby Ci, którzy jadą do Angkor na wschód słońca mieli szanse się posilić. Od wschodu są tez otwarte kasy biletowe do kompleksu. Umawiamy się z kierowcami z hotelu. Wynajmujemy 2 tuktuki, po 10USD każdy. Decydujemy się na objazd Small Circle od końca aby uniknąć tłumów.
W tym momencie zaczyna się nasza przygoda w Kambodży. Do Tajlandii wrócimy za 4 dni.