Wszyscy wstajemy punktualnie i parę minut po godzinie siódmej ruszamy w stronę przystanku autobusowego. Dziś po raz kolejny spróbujemy pojechać linią 25 - jedzie ona (teoretycznie) od naszego hotelu do Pałacu Królewskiego (Grand Palace). Tak przynajmniej twierdziła zakupiona przez nas mapa z liniami autobusowymi:
Plan jest taki, aby o 8mej stanąć w kolejce po bilety do Pałacu, aby o 08:30 do niego wejść. Na wielu strona internetowych przeczytaliśmy, że warto być jak najwcześniej w Pałacu i ominąć tłumy. Co więcej - w Pałacu Królewskim obowiązuje dress code. Ubrani w długie spodnie (panie), w spodnie za kolano (panowie), z chustami do zakrycia ramion (panie) stajemy na przystanku. Wczoraj upewniliśmy się w recepcji hostelu, czy aby na pewno ta linią dojedziemy. Wsiadamy do autobusu z mapą, pokazujemy, gdzie chcemy dojechać i próbujemy zapłacić (80BHT, czyli ok. 0,8zł). Pan bileter nie chce pieniędzy, idzie do kierowcy. Kolejny przystanek, my dalej nie zapłaciliśmy... Dyskutują. W końcu znowu zostajemy wyproszeni (za bilety nie zapłaciliśmy).
Zrezygnowani dostrzegamy światełko w tunelu, z obecnego przystanku do Pałacu można dojechać linią 1. Wsiadamy. Tym razem nie mówimy, gdzie chcemy jechać. Płacimy (80BHT, czyli 0,8zł). I jedziemy śledząc poprawność trasy przejazdu autobusu z mapą. Pani bileterka chwali moją spódnicę :P, a kierowca nas zaczepia, pytając po angielsku, czy jedziemy do Pałacu. Wysiadamy, uśmiechamy się (w końcu to kraina uśmiechu) i żegnamy.
Idziemy na południe, wzdłuż Sanam Luang. Brama wejściowa do Pałacu Królewskiego znajduje się na północnej ścianie muru (ulica Na Phra Lan). Okazuje się, że żadnych tłumów nie ma, po nas przychodzi tylko jedna polska rodzina, dość kiepsko zorientowana. Za nimi jedna wycieczka Chińczyków. Na teren Pałacu nie można wejść prze 08:30, więc nie jest prawdą, że przed kasami można ustawić się w kolejce o 08:00, bo kasy są wewnątrz murów pałacowych. Czekamy za murami. Być może, w szczycie sezonu kolejna ustawia się właśnie przed tym wejściem, a nie przed kasami, jak wcześniej przeczytaliśmy. Na murach jest wyraźne ogłoszenie dotyczące dress code'u.
Wchodzimy za muzy i od razu strażnik zwraca uwagę, że ja, K., O. i G. jesteśmy źle ubrani. Okazuje się, że chusta na ramiona nie wystarcza, trzeba mieć rękawek! Panowie nie mogą wejść w spodniach zasłaniających kolana - muszą mieć spodnie długie. Nie można też mieć legginsów (jak G.). W rezultacie jesteśmy zmuszeni wypożyczyć bluzki z rękawkiem i spodnie za 200BHT zastawu od sztuki (ok. 20zł). Jest to depozyt oddawany w momencie zwracania ubrań.
Kierując się na południe docieramy do kas, gdzie zostajemy mile zaskoczeni - bilety nie kosztują 800BHT, jak przeczytaliśmy na którymś z blogów, tylko 500BHT (ok. 50zł) - jest to i tak dość dużo, jak na warunki tajskie, ale cena jest tego warta i ma swoje uzasadnienie.
Rzeki Menam stanowi naturalną granicę kompleksu. Z pozostałych stron teren Wielkiego Pałacu ogrodzony jest murem obronnym o łącznej długości 1900 metrów. Teren kompleksu zajmuje powierzchnię 218.400m2.
Część świątynna, Wat Phra Kaew (zwana też Wat Phra Kaeo lub Wat Phra Keo) robi na nas piorunujące wrażenie - lśniąca, pełna przepychu, niesamowitych figur i ozdobnych detali budynków. Wejścia do nie strzeże Thotsakhirithon gigantyczny demon (Yaksha). Szczególną uwagę zwracamy na figury Kinnar - pół kobiet, pól lwów i Kinnonów – pół ptaków, pół mężczyzn strzegących wejścia do Królewskiego Panteonu.
Historia tego miejsca nie jest długa, jak też sam Bangkok nie jest starym miastem. Budowa świątyni rozpoczęła w momencie przeniesienia stolicy z Thonburi (obecnie dzielnicy
Cały kompleks świątynny nosi nazwę wat. Naszą uwagę od razu przykuwa Phra Si Rattana Chedi (Złota Chedi). Chedi - kopuła dzwonowatej wieży z iglicą, pokryta jest złotem. Najprawdopodobniej to właśnie tu przechowywane są prochy Buddy. Nie zostało to jednak na 100% potwierdzone.
Spacerując wzdłuż wewnętrznej stron muru otaczającego wat nie sposób przeoczyć Galerii Ramakien - pochodzą z XVIII w. fresków przedstawiających historie z poematu Ramakien – dzieje króla Ramy (jednego z wcieleń Wisznu), jego żony Sity i ich towarzysza Hanumana – mitycznej białej małpy. Historia ma swój początek przy bramy północnej i wiedzie przez całą długość murów. Jest ona jednak trudna do zrozumienia osobom, które owej opowieści nie znają, tym bardziej Europejczykom nie zaznajomionym z symboliką dalekiego wschodu. Z powodu wilgotnego klimatu, na przestrzeni lat freski były wielokrotnie odmalowywane., z rożnym skutkiem.
Głównym i najświętszym miejscem watu jest bot - stanowiący swoiste serce kompleksu. W Wat Phra Kaew bot stanowi ogromna sala, do której prowadzi sześcioro drzwi chronionych przez lwy. Tu właśnie znajduje się najsłynniejszy posążek siedzącego Buddy, jeden z najważniejszych przedstawień Oświeconego w Tajlandii.
Szmaragdowego Buddę wykonano z jadeitu najprawdopodobniej na Cejlonie ok. 43 r. p.n.e. Posążek szczelnie pokryty zaprawą murarską odkryto dopiero w 1434 r. w jednej z wież świątynnych w Chiang Rai. Gdy kawałek zaprawy na nosie figury ukruszył się, zielony kamień wzięto za szmaragd - stąd nazwa Szmaragdowy Budda.
Warto też zwrócić uwagę na ubiór posążka - w zależności od pory roku, ma on inny strój. Ma to znaczenie symboliczne – przebranie Buddy ma przynieść szczęście i dobrobyt kraju podczas każdego sezonu. Rytuału może dokonać tylko i wyłącznie król.
Ściany wewnątrz botu ozdobione są freskami freski przedstawiającymi sceny z jataka - historii o poprzednich wcieleniach Buddy.
Co ciekawe, Szmaragdowy Budda miał zostać umieszczony w Królewskim Panteonie, jednak Rama V uznał jednak ten budynek za zbyt mały i nieodpowiedni do oficjalnych ceremonii. Obecnie znajdują się tu rzeczywistej wielkości posągi ostatnich władców Tajlandii, które niestety można oglądać tylko 6 kwietnia – w rocznicę koronowania Ramy I i założenia dynastii Chakri (jest to jedno ze świąt narodowych Tajów).
Ponadto w kompleksie znajduje się niedostępna dla turystów Biblioteka The Phra Mondop.
Z części świątynnej przechodzimy do pałacowej. Zaraz za bramą kupujemy wodę w stojącej tu budce.
Pałac był oficjalną rezydencją królów w latach 1782-1946, a Chulalongkorn (Rama V) był ostatnim monarchą, który go zamieszkiwał. Dzisiaj budynek pałacu nie pełni już funkcji królewskiej rezydencji – odbywają się tu tylko ważne uroczystości państwowe. Obecny król Tajlandii, Bhumibol (Rama IX) mieszka w Pałacu Chitralada, mieszczącym się w głównej dzielnicy Bangkoku, niedaleko Wielkiego Pałacu Królewskiego.
Naszą uwagę przykuwa Phra Maha Monthian - zespołu kilku sal, m.in. audiencyjnej Sali Amarinda (zwanej później Salą Sprawiedliwości), koronacyjnej Paisal Taksin Hall. Warto zwrócić uwagę na wejście - białą bramę ozdobioną fragmentami odpowiednio pobitej porcelany, ułożonej w różnorakie wory, m.in. w kwiaty.
W głównym budynku pałacu, na parterze udostępnione są wystawy broni. Udaje nam się podejrzeć zmianę warty. Architektura Wielkiego Pałacu Królewskiego łączy w sobie dwa style: rodzimy styl tajski i styl wzorowany na europejskim, trochę klasycystycznym budownictwie. Może dlatego mnie nie przypadł od razu do gustu - wolałabym go w stylu całkowicie tajskim.
W części zachodniej znajduje się Dusit Maha Prasat - jeden z najstarszych budynków kompleksu pałacowego. Charakteryzuje się kolorowym, bogatym dachem z wieżyczką. Wewnątrz na tle misternie pomalowanych wzorem ścian, w samym centrum stoi wspaniały tron Ramy I wykonany z drewna i zdobiony macicą perłową.
Przed wejściem do muzeum pałacowego zatrzymujemy się w kawiarni (miejsce oznaczone numerem 34). Przez nieuwage nie zauważamy lodówki z lodami za 20BHT (ok. 2zł) i kupujemy lody gałkowe, a'la polski Grycan. Koszt - 290BHT za 3 gałki z posypką. Nie warto!
W muzeum pałacowym podziwiamy historię kompleksu i sposób renowacji zabytków.
Niestety, w dniu, w którym odwiedzamy Pałac, wystawa strojów królowej jest zamknięta. Oddajemy wypożyczone ubrania, odbieramy zastaw i kierujemy się w stronę Wat Ratchapradit. Po drodze mijamy Ministerstwo Obrony - tutaj widzimy pierwszego i ostatniego żołnierza podczas naszego pobytu w Tajlandii. Gdzie tu ten stan wojenny?
Niestety, gapy nie przygotowaliśmy się na to, że Wat Ratchapradit stoi wewnątrz dziedzińca innego budynku. A ten jest remontowany. Myślimy - nie można wejść i idziemy dalej. Teraz żałuję :(
Dochodzimy do skrzyżowania i zastanawiamy się - w która stronę iść? Co prawda Wat Pho nie jest aż tak duże jak Wielki Pałac Królewski, jednak gdybyśmy pechowo poszli w złą stronę i musieli okrążyć w upale cały kompleks, byłoby niefajnie. Naszą konsternację zauważają chciwi naciągacze z tuk-tuków. I opowiadają znaną nam z opowieści internetowiczów śpiewkę: "Teraz Wat Pho jest zamknięte, bo jest lunch break, więc ja Was wezmę na wycieczkę, objedziemy tam siam tam, popłyniemy do Wat Arun i tu wrócimy jak Wat Pho będzie już otwarte". Oczywiście wszystko w mega atrakcyjnej cenie. Dziękujemy, odchodzimy w ulicę między murami Wat Pho i Wielkiego Pałacu Królewskiego, po północnej części Wat Pho.
Mijamy stragany i kolejne zamknięte bramy kompleksu. Tracimy nadzieję, aż w końcu dochodzimy do głównego wejścia. Wstęp: 100BHT (ok. 10zł).
Wat Pho słynie z największego pomnika leżącego Buddy, na dodatek pozłacanego. Jest to jeden z nieodłącznych punktów wycieczek po Bangkoku - niemal każdy chce mieć zdjęcie ze stopami 15metrowego Oświeconego przyozdobionymi starożytnymi symbolami z macicy perłowej.
Warto obejść dokładnie cały wat, na terenie którego zgromadzonych jest ponad tysiąc innych rzeźb Buddy, z których większość pochodzi z ruin poprzednich stolic Tajlandii. Niewątpliwie jednym z najczęściej fotografowanych miejsc jest dziedziniec głównej kaplicy (botu) gdzie można zobaczyć 394 posągi Buddy wykonane z brązu.
Na terenie watu mieszczą się ponadto cztery chedi, symbolizujące trzech pierwszych władców państwa (przy czym królowi Ramie III poświęcone są dwie wieże), pięknie dekorowane kolorowymi płytkami ceramicznymi.
W tym największym i najstarszym kompleksie świątynnym Bangkoku oprócz spraw duchowych można zadbać o ciało odwiedzając sławną szkołę tajskiego masażu. Nie może tu także zabraknąć biblioteki, pięknie zdobionej kawałkami porcelany. Warto tez zwrócić uwagę na wspaniałą roślinność, figury i fontanny. Przy jednej z nich znajduje się spora sadzawka, w której pływają wielkie kapie koi.
Naszym kolejnym punktem jestWat Arun - Świątynia Świtu Słońca, Wschodu Słońca lub Jutrzenki. Jest to jeden z symboli Bangkoku, położony po zachodniej stronie rzeki Menam. Dopływamy tam promem, cena w jedną stronę: 3BHT (0,3zł).
Wejście do światyni: 50BHT (ok. 5zł).
Budowla składa się z jednego głównego prangu (smukła wieża typowa dla architektury Khmerów, o fallicznym kształcie, z eliptyczną kopułą) o wysokości 104 metrów oraz czterech mniejszych wież, których wysokość wynosi od 80 do 85 metrów. Można wejśc do połowy głównego prangu. Stopnie są wąskie i strome. Należy zwrócić uwagę, którymi wejściami się wchodzi, a którymi schodzi, gdyż poruszanie się "pod prąd" może być niebezpieczne.
Wat Arun można nazwać porcelanową świątynią, gdyż jej ściany, niegdyś białe dziś już zabrudzone, udekorowane są tłuczoną porcelaną, pochodzącą z Chin, która używana była jako balast w łodziach krążących między Chinami a Tajlandią. Tym samym materiałem pokryte są chińskie posągi, stojące wokół Wat Arun. Przez kilka lat właśnie tutaj przechowywany był słynny posąg Szmaragdowego Buddy.
Obok świątyni znajduje się mini ryneczek, w którym można zaopatrzyć się w pamiątki. Podobnie po wschodniej części rzeki, na przystani, jest kilka dobrze zaopatrzonych sklepików. My kupujemy nasze śniadanie (choć jest godzina 15sta) - świeżego, zimnego arbuza. Koszt: 20BHT (ok. 2zł)
Stąd idziemy na przystanek autobusowy, który jadąc przez dzielnicę chińska ma nas zawieźć do najbliżej stacji metra - Hua Laphong.
Po raz czwarty próbujemy naszych sił z autobusami. Tutaj rzekomo znowu jeździ nieszczęsna linia 25. My jednak nie ryzykujemy i jedziemy linią 10. Koszt: 8BHT (0,8zł)
Na miejsce dojeżdżamy bez przeszkód i przesiadamy się do metra by za 18BHT (ok. 1,8zł) dojechać do Lumpini Park.
Naszym celem jest kupno biletów powrotnych z Koh Samui do Bangkokuna pociąg w firmie Thailandtrain Ticket Team mieszczącej się przy ulicy Soi Langsuan 86. W tym celu przechodzimy przez Lumpini Park.
Na miejsce docieramy o 16:15, niespełna 45min od zamknięcia. Cena biletów (wraz z transferami prom-autobus-pociąg): 2094BHT (209,40zł) za trzy górne miejsca i 1536BHT (153,6zł) za dwa dolne (tak, dolne są minimalnie droższe niż górne). Pani uprzedza nas otwarcie, że pociąg nie dojedzie planowo o godzinie 06:30. Trzeba się liczyć z co najmniej 1,5godzinnym opóźnieniem.
Wracamy już spokojnie przez Lumpini Park. W internecie przeczytałam, że jest tu stuprocentowa szansa na zobaczenie warana, które zachowują się tu jak nasze polskie łabędzie. Mimo, że O. i K. się ze mnie śmieją, nie odpuszczam i idę wzdłuż brzegów stawów w kierunku rowerów wodnych, na których chce się przepłynąć R. Tak znajduję swojego pierwszego, tłustego warana. O. już się ze mnie nie śmieje :P Podziwiamy gada i ruszamy dalej. Spotykamy następnego.
Po parku biega bardzo dużo ludzi, część spaceruje, inni ćwiczą na otwartych siłowniach. W oddali słychać muzykę do areobiku i widać ćwiczących w grupie ludzi. Jest godzina 17sta i temperatury pozwalają na większą aktywność.
Cena rowerka wodnego na 0,5h: 100BHT (ok. 10zł) + 200BHT (pk. 20zł) zastawy. Pływając z R. spotykamy jeszcze wiele waranów. Jeden nawet się z nami ściga do brzegu. Opływamy poludniowo-wschodni staw szukając na obrzeżach gadów. Najwięcej z nich spotykamy w północno-zachodniej części.
Czas na kolację! Wracamy w okolice naszego hostelu metrem. Koszt: 18BHT, czyli ok. 1,8zł.
G. chce iść do Tesco, które rzekomo ma się znajdywać tutaj:
UWAGA! Tam nie ma Tesco! Google Maps kłamią :P Potwornie zmęczeni wracamy w stronę hostelu licząc na restaurację z lepszym jedzeniem niż wczoraj.