Wstajemy i od razu wybieramy się nad morze. Zabieramy z sobą cały ekwipunek, ponieważ jak wcześniej wspominałam, nasze Aloha Apartments znajdują się ponad 2km od plaży, więc o szybkim powrocie do pokoju po coś nie może być mowy. Droga na plażę jest prosta, ale średnio przyjemna.
Leżaki na plaży są darmowe, ale należą do restauracji, więc nawet z chęcią zamawiamy sobie zimne napoje i z czystym sumieniem delektujemy się przyjemną bryzą od przecudownego morza. Niestety piasek szybko się nagrzewa i po godzinie do wody biegniemy ile sił w nogach aby nie poparzyć stóp. Woda jest ciepła, przejrzysta i niezwykle słona.
Urok plaży, a przede wszystkim daleka droga do naszego hotelu spowodowała, że zamiast po dwóch godzinach wrócić do pokoi i po kilku godzinach pójść nad morze jeszcze raz, zostajemy jednym ciągiem ok 5h. Skutek - poparzeni i bez chęci do robienia czegokolwiek. Zjarani się na raczki dopiero późnym wieczorem idziemy coś zjeść.
Drugi dzień wita nas pochmurną pogodą i silnym wiatrem. Rezygnujemy z planów snurkowania z powodu dużych fal i złej widoczności pod wodą. Zostajemy na plaży około 3h czytając książki i kąpiąc się w morzu które wydaje się jeszcze cieplejsze niż wczoraj. Jesteśmy zmuszeni zrezygnować z planowanego masażu tajskiego - jesteśmy tak przypaleni, że o żadnym dotykaniu nie może być mowy.
Trzeci dzień również upływa nam na słodkim lenistwie, czytaniu książek i odpoczynku. Czwartego dnia kierowca zabiera nas do przeklętego Aloha Resort aby nas wymeldować. Następnie jesteśmy odwożeni na prom, którego cena jest objęta przez cenę biletu kolejowego do Bangkoku. Podobnie jest z biletem na autobus z przystani do dworca w Suratthani.
W Suratthani jesteśmy 2h przed odjazdem pociągu. Szybko jesteśmy skierowani na właściwy peron. Obsługa pokazuje nam właściwy wagon, w którym już sami znajdujemy odpowiednie łóżka. Po około pół godziny od ruszenia ze stacji każde łóżko zostało idealnie zaścielone przez pana obsługującego wagon. Śpię na górze, co ma swoje wady - lodowate powietrze z klimatyzacji schodzi jakby "po suficie" i ścianie wagonu, a więc skupia się na mojej pryczy. Jest mi tak zimno, że dokoptowuję się na dolne łóżko do O.
Jedziemy sprawnie. Co prawda mamy półtoragodzinne opóźnienie, ale co to w Tajlandii! Nasze kłopoty mają się dopiero zacząć...