"Rano" jeszcze bez śniadania jedziemy do Bonusa w Egilsstaðir. musimy zrobić większe zapasy, gdyż kolejny Bonus mieści się dopiero w Selfos.
Po zakupach wracamy na kemping, zjadamy śniadanko, pakujemy się i ruszmy w drogę na Hengifoss. Jedziemy drogą nr 931 na południowy zachód wzdłuż jeziora Lagarfljót, w którym podobno żyje potwór jak ten z Loch Ness - Lagarfljotsormurinn.
Jest to region, w którym łatwo spotkać dzikie renifery. Nam udaje się spostrzec trzy między ulicą a brzegiem jeziora. W okolicach wodospadu nie trudno znaleźć parking, z którego ścieżka prowadzi pod górę do Hengifossa.
Z parkingu droga wiedzie mocno pod górę. Warto wziąć to pod uwagę i nie nakładać za dużo ciuchów, które w trakcie się zdejmuje :P Ścieżka wiedzie przez pastwiska owiec i należy zwracać uwagę, aby zamykać za sobą furtki w ogrodzeniach. Pi razy drzwi w połowie drogi dochodzi się do Litlanesfoss. Ten mniejszy wodospad jest chyba bardziej widowiskowy - woda spiętrza się w wąskiej szczelinie między bazaltowymi kolumnami. Na przeciw znajduje się bardzo dobry punkt do robienia zdjęć.
W pewnym momencie dochodzimy do kładki przez rzekę Hengifossa. Niestety, poziom wody jest na tyle wysoki, że kładka jest zalana. Na szczęście udaje nam się znaleźć rozlewisko rzeki trochę powyżej, gdzie niczym kozice przeskakujemy przez kilka węższych nurtów.
Gdy naszym oczom ukazuje się Hengifoss w całej okazałości, stwierdzamy, że nie ma sensu podchodzić bliżej, bo widok stąd jest wystarczająco urzekający. "Czarem' Hengifossa są czerwone pasy skalne przecinające w kilku miejscach ścianę wody w poprzek.
Dopada nas katar, więc odpuszczamy podchodzenie bliżej i zaglądanie do jaskini za wodospadem.
Jako, że czas nas specjalnie nie nagli, postanawiamy wypluskać się w gorącym źródle Laugarfell .
Wspinamy się solidnie na płaskowyż, na którym rzekomo można spotkać renifery. Reniferów brak. I nic w tym dziwnego - naszym oczom ukazało się ciemnobrązowe pustkowie z licznymi oczkami wodnymi i stawami, do których wkradały się jęzory zaległych czap lodowych. Inny świat, inna kraina, inna planeta?
W pewnym momencie należy zjechać z drogi 910 w prawo. Zjeżdżamy ku domowi w dół szutrową drogą, na której zmieści się tylko jeden samochód. Parking na 8 aut. Wchodzimy do środka, zdejmujemy buty, idziemy pod prysznic, a potem pędem do oczka z wodą 37 stopni. Siedzimy, delektujemy się ciepłem, przeganiamy katar. Przychodzi dziwny Pan, zachowujący się jak pingwin w podchodach. Mówi nam, żebyśmy zaszli na obiad potem do restauracji, poleca kawę i herbatę... Dziwne to jakoś... Zachowywał się bardzo sztucznie. Po relaksie w źródełku i prysznicu idziemy do tej restauracji. Obiad w postaci naszego baru mlecznego w cenie 50zł to stanowczo za dużo. Dziękujemy. I w tym momencie pan każe zapłacić za kąpiel po 500ISK. Typowo arabsko-polskie! Nie chodzi o to, że nam żal tych 15zł, tylko o to, że robił wcześniej dziwne podchody, żadnego cennika nigdzie nie ma, a potem każą płacić. Bardzo to nieelegancko wyszło. Podkreślam - nie chodzi o te 15zł, tylko o sposób, w jaki pobierają opłatę.
Zdegustowani, nie spiesząc się jedziemy do największego kompleksu leśnego Islandii - Hallormsstaður. To jest prawdziwy las w naszym rozumieniu :) Wreszcie drzewa! Nie krzaki, nie zagajniki, tylko prawdziwy las!
Udaje nam się wjechać do lasu, ostro pod górkę, po czym znajdujemy w lewo ścieżkę, a od niej w lewo malutką polankę. Idealne miejsce na nocleg! Blisko woda w strumieniu, cisza, brak wiatru. BRAK WIATRU!
Nie spiesząc się robimy grilla - baranina z kością - najtańsze mięso z Bonusa.
Podczas tego etapu podróży nieoceniony okazuje się przewodnik oficjalny wschodniej Islandii:
z którego pochodzą poniższe informacje (kliknij aby powiększyć). Co ciekawe - najmniej interesujący region wyspy ma najlepszy przewodnik :P