Cóż za wspaniały dzień! Musi taki być, skoro mamy w planach wycieczkę konną i rajd po wspaniałym Bryce Canyon.
Postanawiamy jeszcze skorzystać z faktu, że jesteśmy bardzo wcześnie rano i zahaczamy o Sunrise Point. Podobnie jak podczas naszej wczorajszej wizyty na Sunset Point jesteśmy oczarowani kolorami.
Warto wspomnieć, że podobnie jak w przypadku Monument Valley, nazwa Bryce Canyon jest bardzo myląca. Tak jak Monument Valley nie jest doliną, tak Bryce Canyon nie jest kanionem, bo nie płynie przez niego rzeka. To raczej amfiteatr. Jego powstanie jest skutkiem erozji termicznej i chemicznej. Ta pierwsza jest związana z woda, która przez prawie 2/3 roku zamarza i rozmarza w wyniku różnicy temperatur w nocy i w dzień. Erozja chemiczna jest skutkiem kwaśnych deszczy, które rozpuszczają tutejsze wapienne skały. Szacuje się, że erozja przebiega w tempie 60-130 cm na 100 lat. najokazalsze iglice hoodoo mają wysokość sięgająca nawet 45m.
Po nasyceniu oczu przepięknym widokiem jedziemy na miejsce zbiórki. Na rajd jedziemy z Canyon Trail Riders. Nasza trzygodzinna wycieczka kosztuje 80$. Jesteśmy bardzo pozytywnie nastawieni, bo uwielbiamy jazdę konną. Chociaż tak uwielbiane przez nas tinkery (oby irlandzkie) ze Stajni iHaha są zupełnie innymi końmi niż słynne quartery z USA wiemy, że emocje będą niezapomniane.
Kowboje dopasowują poziom jeźdźca do konia. Usłyszawszy, że jeździmy 1/2 razy w tygodniu, dają nam miejsca na końcu zastępu. Z początku żałujemy, bo nie do końca słyszymy opowiadane przez niego historie na początku,a le szybko znajdujemy dla siebie pocieszenie - nasze koniki czasem zostają mocno w tyle i na nasz sygnał natychmiastowo galopują aby dogonić resztę koni. Z biegiem czasu przytrzymujemy je z tyłu wydłużając odcinki z galopem.
Z końskiego grzbietu wszystko wygląda inaczej. Koń idzie na tyle wolno, że można swobodnie robić zdjęcia widokom, a jednocześnie porusza się szybciej niż spacerujący człowiek. kowbojskie siodła są bardzo wygodne, a quartery praktycznie nie wybijają w kłusie (o ile w ogóle kłusują, bo zazwyczaj od razu przechodzą w galop). Koniem można z powodzeniem sterować jedną ręką. Mój Angelo chyba też ma frajdę z jazdy ze mną, bo co rusz go "testuję" karząc mu iść ciut inną ścieżką niż koniowi przede mną. Taka zabawa chyba tez mu odpowiada, bo wydaje się być pozytywnie podekscytowany.
Konie idą innym szlakiem niż piesi, a więc mamy okazję zobaczyć coś, czego nie dane nam będzie obejrzeć z resztą ekipy. Każdy zakręt, każde wzgórze odsłaniają przed nami przepiękne widoki.
Po końskiej wycieczce wracamy do Fosters motel po resztę ekipy. wszyscy razem jedziemy na najdalsze punkty widokowe w Paku na południe - Rainbow i Yovimpa. Następnie przejeżdżamy przez Ponderosa Canyon, Aqua Conyon.
W Bryce jest wiele łuków skalnych. Najsłynniejszy można podziwiać z punktu widokowego Natural Bridge.
Po przejechaniu przez Farview Point, Whiterman Bench i Swamp Canyon dojeżdżamy do Bryce Point. Do tego punktu z Visitor Center dojeżdża bezpłatny autobus. wymienione wcześniej południowe punkty są dostępne tylko z własnym samochodem. Prawdę mówiąc, jest to uzasadnione, gdyż te na trasie autobusu są zdecydowanie bardziej spektakularne. Warto zatem planując zwiedzanie albo pominąć te południowe, albo zacząć własnie od nich, aby dostarczać sobie emocji. Wizyta w odwrotnym kierunku będzie skutkowała opadającym poziomem zachwytu, a przecież chodzi o coś zupełnie odwrotnego :)
Z kolejnego, Inspiration Point, jedziemy na znany już nam z wczorajszego zachodu słońca,/a> Sunset Point i postanawiamy przejść się Navajo Loop. Warto pójść zgodnie z sugestią, tj, od strony północnej, a wracać południową. Oczywiście każdy rozsądny fotograf czy turysta rozgląda się wokół, jednak wiadomo, że najlepiej jest mieć najlepsze widoki przed sobą, a nie z tyłu głowy.
wyjeżdżając z Bryce warto zwrócić uwagę na ciekawą alejkę stylizowaną na czasy dzikiego zachodu. Znajduje się ona na granicy Parku. Można tam kupić pamiątki i coś zjeść.
Kończymy nasza przygodę z Bryce. Mamy nadzieję mieć okazję zobaczyć Park jeszcze kiedyś zimą, kiedy to skalne kolumny będą miejscami otulone białym, śnieżnym puchem. Bez wątpienia jest to bardzo piękne miejsce warte odwiedzenia. Tymczasem czeka na nas Zion. Zatem - w drogę!
No i proszę - są! Bizony! Hodowlane bo hodowlane, ale są! Wielkie zwierzęta. Majestetycznie pokazują nam, że jesteśmy niezbyt mile widziani i mamy jechać dalej.
W Zionkemping trzeba rezerwować bardzo szybko - z ponad rocznym wyprzedzeniem,. Nam już się nie udało załapać na wolne miejsca. Zarezerwowaliśmy się kemping poza Parkim - . Dojeżdżamy i zaczynamy rozumieć swój błąd - klepisko pod drzewami ciężko nazwać kempingiem. Stan wychodków budzi obawy, czy aby skorzystanie z nich nie wywoła jakiejś śmiertelnej mieszaniny chorób. Ogólnodostępny salon z podartymi kanapami cuchnie wilgocią i smrodem z brudnych mikrofalówek. Łazienki i toalety budzą taką odrazę, że człowiek boi się przekroczyć ich próg. A my mamy tu pozostać trzy noce... Strach...
Decyzja łatwa nie jest, ale konieczna - stracimy pieniądze (na szczęście za tę jedną noc), trudno, ale tu nie zostaniemy. Panie zostają na posterunku, panowie jadą szukać innego noclegu. Nie mamy z sobą kontaktu telefonicznego, bo komórki nie mają zasięgu. W przykempingowej knajpie jest WiFi, przez które piszemy maile do panów. Trudno mówić o szczęśliwym zakończeniu - wynajmujemy czteroosobowy pokój w Econolodge in Hurricane. Niestety od jutra. Dziś czeka nas koszmarna noc :/ Do Zionbędziemy musieli dojeżdżać, ale lepsze to niż strach przed skorzystaniem z toalety i umyciem zębów.