Nasz wachta zawsze miała szczególne szczęście - zazwyczaj zaczynaliśmy kolejny odcinek trasy i zazwyczaj go kończyliśmy. Nie inaczej było i tym razem. Ze Svolvær wypływamy w deszczu. Pogoda nas nie rozpieszcza, jest ciemno i pochmurno.
Po kilku godzinkach na silniku wpływamy między wyspy i podziwiamy odbijające się górny w kryształowo płaskiej powierzchni wody. Omijamy wysepki, skały, góry, by w końcu wpłynąć między dwie pionowe ściany.
Przeciskamy się między nimi i znajdujemy się w Trollfjorden. tu naprawdę mogą żyć tylko trole! Cumujemy na końcu fjordu przy malutkiej keji. Ledwo się mieścimy. Otaczają nas wodospady, łachy śniegu, niesamowita zieleń krzewów i... kapiący deszcz. Część ekipy postanawia wybrać się na szczyt pobliskiego wzniesienia, skąd rzekomo roztacza się niesamowity widok. My rezygnujemy. Postanawiamy obejść fiord brzegiem, poobserwować ptaki, wodospady itp. Później okazało się, że dobrze zrobiliśmy. Druga część grupy z powodu niebezpiecznego i śliskiego lodu i śniegu zrezygnowała w połowie drogi z dalszej wspinaczki.
Trollfjorden jest miejscem szczególnym, pięknym i malowniczym. Na pewno warto go odwiedzić, gdyż nie bez przyczyny dostał nazwę fjordu troli. Pionowe ściany zatoki, wodospady, rzeczki i zieleń flory powodują, że człowiek czuje się tu naprawdę jak w baśniowej krainie.