Słońce, żagle i bajdewind, a więc fale i zimna woda towarzyszyły nam przez ostatnie cztery godziny przed upragnionymi Lofotami.
W końcu na horyzoncie pojawiają się Rost i Værøy. Postanawiamy zatrzymać się na tej drugiej. Niestety infrastruktury żeglarskiej brak. Stajemy w porcie rybackim. Na próżno szukamy prysznica i toalety. W końcu w pobliskiej knajpce/przystani właściciel udostępnia nam toaletę.
Na wyspie znajduje się stanowisko meteorologiczne, z którego rozpościera się wspaniały widok na wyspę, która słynie z koloni maskonurów. Ponieważ staliśmy po drugiej stronie wyspy, chcieliśmy skorzystać z usług firmy organizującej wycieczki wokół wyspy, jednak koszt takiej imprezy tak bardzo nas przeraził, że zrezygnowaliśmy (ok. 200zł od osoby).
W zamian przeszliśmy się na spacer do urokliwego kościółka i zrobiliśmy podstawowe zakupy w niewielkim sklepie. Wracając przeszliśmy się po skalistych nabrzeżem i opalaliśmy się na usłanych żurawiną zboczach.
To, co było najważniejszym punktem czasu spędzonego na Værøy to sztokfisze - suszące się dorsze - symbol Lofotów. Było ich mnóstwo, wchodziliśmy pod bele z suszącymi się rybami i nie mogliśmy się nadziwić, jak można to jeść i wieszać tuż obok domów. Było nie było, widok jest dla nas ciekawy i zdecydowanie przyciąga uwagę.
Bez prysznica, toalety, z niewielkimi perspektywami na atrakcje opuszczamy Værøy i udajemy się się do najpiękniejszej miejscowości na Lofotach - Reine.