Kapitan Albert K. zaplanował popołudniowe wyjście, więc rano wybieramy się zwiedzić miasto. Ruszamy na piechotę. Po drodze mijamy kościółek i figurę siedzącej pani.
Bardzo łatwo, idąc główną ulicą, docieramy do placu Torvet. W jego południowo-wschodnim rogu znajduje się dobrze zaopatrzony punkt informacji turystycznej, gdzie bez problemu i za darmo otrzymujemy sporo prospektów i mapę miasta. Są tam także do kupienia: kubki, magnesy na lodówkę, czapki, T-shirty, maskotki itp.
Na rynku znajduje się kilka straganów z kiczowatymi gadżetami w stylu indyjskim oraz masa wełnianych czapek. Generalnie nic ciekawego. Przy rynku znajduje się minimini (w porównaniu z trójmiejskimi) galeria handlowa. Również nic specjalnego.
Z pomocą mapy ruszamy na południe - do Nidarosdomen - katedry Nidaros. Przechodzimy przez urokliwy, zadbany zielony cmentarz. Katedra urzeka swoją kunsztownie ozdobioną fasadą, misternymi rzeźbami. Niestety wejście do katedry jest płatne i kosztuje niemało. W maju 2011 w przeliczeniu na złotówki wynosił 50zł. Rezygnujemy z wejścia.
Ponownie ruszamy przez cmentarz - tym razem na północny zachód - ku chlubie Trondheim - Bryggen. To drewniane budynki tworzące niesamowite nabrzeże rzeki Nidavy.
Przechodzimy przez most Gamble Bybro i podziwiamy... wyciąg dla rowerów! Z uwagi na małą ilość czasu pomijamy pałac biskupi i wracamy do portu.
Po drodze mijamy liczne sklepiki, podobne do polskich. Wchodzimy tylko do jednego - z norweskimi swetrami. Jak szybko weszliśmy, tak szybko wyszliśmy. Ceny bardzo wysokie - poniżej 1 tysiąca złotych nie ma nic, co najwyżej rękawiczka... jedna
Po powrocie na jacht robimy obiad i ruszmy. Pogoda piękna - słońce, temperatury plażowe, lekka bryza i zieleń drzew. Zieleń norweska jest magiczna, intensywna... jakby liście i igły łapały każdy dostępny promień słońca.