Rejs Lofoty 2011

Dzień 10: Andenes i wieloryby

Dodano: 2011-05-31

Po wizycie w Trollfjorden mijamy archipelag Vesteralen i kierujemy się go "stolicy wielorybów" - Andenes. Pogoda nam sprzyja - świeci słoneczko, wiatr wieje w sam raz.

Gdy dopływamy okazuje się to, co zwykle w północnej Norwegii - brak zaplecza żeglarskiego: nici z portu, sanitariów itp. Do sklepu mamy kawał drogi. Na dodatek znów zaczyna padać deszcz :/

Trollfjorden - 
Andenes

Andenes jest brzydkie. Trochę zaniedbane, opuszczone, z dziurawymi drogami i starymi samochodami. Oprócz maskonurów i orłów bielików wyspę zamieszkują także inne gatunki ptaków - kormorany czubate i mewy trójpalczaste, których jaja są wybierane i spożywane przez miejscowych. Jest to strefa najczęstszego występowania zórz polarnych, których oczywiście w maju nie sposób podziwiać. Ale coś w tej mieścinie przyciąga całkiem sporo turystów - wieloryby.

Dawną bazę wielorybniczą przerobiono na ośrodek badań i muzeum. To tutaj organizowane są wielorybnicze bezkrwawe safari. Obecność wielorybów to zasługa szelfu kontynentalnego i szybko obniżającego się dna oceanu.

Oczywiście nie chcemy płacić za wycieczkę statkiem, skoro mamy swój jacht. Rano więc podpytujemy, gdzie są wieloryby, o której wypływa statek itp. Przed samym nieodpłynięciem ktoś z ekipy zdobywa konkretną pozycję wieloryba. Nasz plan wygląda następująco: wpływamy przed statkiem (bo płyniemy od niego wolniej) i kierujemy się na wskazaną pozycję. Statek nas wyprzedza, dociera do wieloryba, my za nim.

Plan świetny, gorzej z realizacją :/ Zgodnie z ustaleniami wypływamy wcześniej. Manewrujemy w porcie gdy nagle ktoś upuszcza odbijacz... Akcja ratunkowa odbijacza stanowi dla turystów wspaniałą atrakcję - nasze ósemki, krzyki i przepłynięcie 10cm nad mielizną musi faktycznie wyglądać zabawnie. Nam jednak nie jest do śmiechu - statek nas wyprzedza i wcale nie płynie w kierunku wieloryba!

Silnik zasuwa, gonimy statek i... widzimy! Są! Okazuje się jednak, że to nie wieloryb, a zwabione pokarmem wypuszczanym z łodzi zimnolubne delfiny. Focimy, krzyczymy podekscytowani. Euforia solidnie podnosi nam ciśnienie. Tymczasem statek odpływa w nieznane. Gonimy go. Niestety, mimo użytych lornetek w końcu znika nam z oczu.

Mając solidny zapas czasu postanawiamy się nie poddawać i trochę pokrążyć. I nagle z wody wyłaniają się czarno-białe grzbiety. Orki! Rany! Zobaczyć orkę na wolności! Ciśnienie z radości podskakuje nam jeszcze bardziej. Coś niesamowitego. Wyłączamy silnik, aby za szybko nie odpłynęły. Jest ich około 9-12. Trzy grupy po kilka sztuk. No, skoro zobaczyliśmy orki, to czemu mamy nie zobaczyć wieloryba? Pływamy dalej. Statek w końcu wracając mija nasz jacht.

Krążymy już kilka godzin. Kładę się w mesie w ciuchach z aparatem w dłoni. Nagle budzi mnie ręka kapitana ściskającego moją nogę i szepczącego: "Są.....". I nagle krzyk pod pokładem: 'Są! Są! Są!" Chwytam za aparat i wyskakuję na pokład. W oddali widać jak coś robi wielkie "puuffff" - fontannę wody. Zwierzę jest sporych rozmiarów. Płyniemy coraz bliżej w kierunku pojawiającej się co jakiś czas fontanny. Nie udaje się nam jednak go dogonić. Wreszcie z fal wyłania się wielki ogon - ten moment można uchwycić aparatem tylko przez kilka sekund.

Gdy emocje opadły, zadowoleni, szczęśliwi, uradowani i z "bananami" na twarzy ruszmy ku końcu podróży.

Poniżej pełna galeria z Andenes i wieloryby: