Płynąc do Reine mijaliśmy Mælstrom. Czym jest to miejsce, wie każdy żeglarz. Dla tych niepływających już wyjaśniam.
Mælstrom to przede wszystkim miejsce niebezpieczne, targane sztormami, kapryśnym oceanem arktycznym, wdzierającym się z impetem w płytkie, usiane skałami cieśniny. Tam fale łamią się na płyciznach i ścierają się z gwałtownymi prądami, tworząc kipiele i wiry. Mroki, mgły, opady, chłód - wszystko to dodatkowo utrudnia żeglugę, orientowanie się w położeniu. Okręty żaglowe, skazane na korzystanie z wiatru jako jedynego napędu, były często wystawiane na próby, którym nie potrafiły podołać, wydane na pastwę szybkich prądów morskich, uniemożliwiających skierowanie okrętu we właściwym kierunku, z dala od skalnych raf i rozległych mielizn.
Kapitan powiedział jedynie "Ani o stopień w lewo!" Nie warto kusić losu...
Reine jest tak piękne, jak na folderowych zdjęciach. Nie bez kozery nazywane jest najpiękniejszym miastem Lofotów. urokliwe czerwone domki stawiane na palach z dachami z trawy zapierają dech w piersiach. To, co dla Polaków jest najbardziej niesamowite, to strzeliste, strome skalne góry wyrastające majestatycznie z wody.
Po zacumowaniu wynajmujemy domek, w którym mogliśmy się wykąpać zarówno wieczorem, jak i rano przed wypłynięciem. Rozchodzimy się po wiosce. Po drodze napotykamy sztokfisze, zamknięty kościółek w remoncie (naprawiany przez Polaków) i ciszę... kompletną cisze i spokój.
Oglądamy pamiątki w pobliskim sklepiku oraz rozkład jazdy autobusów. Niestety, kapitan narzucił taki harmonogram, że nie dajemy rady zobaczyć Muzeum Wikingów, do którego chcieliśmy dojechać autobusem.
W zamian obchodzimy zatoczkę i podziwiamy widoki. Po drodze zachwycają nas przecudne skrzynki pocztowe - każda inna, wyjątkowa, niepowtarzalna.
Uwiedzeni barwnym opisem w przewodniku, idziemy na wycieczkę na pobliską górę, z której ma się rozpościerać niesamowity widok. Należy pamiętać, że Norwegowie mają osobliwe pojęcie na temat szlaków turystycznych. Z każdym pokonanym metrem szlak zmienia się w dróżkę, a potem dzikie chaszcze. W trakcie wyprawy zaczyna padać deszcz i nasza dróżka zmienia się w potok. Głos rozsądku każe nam zawrócić. Jednak nie żałujemy - z punktu, do którego doszliśmy widok jest naprawdę imponujący. Podziwiamy otulone śniegiem szczyty pobliskich wysp, zieleń poniżej linii śniegu i pływające żaglówki...
W tym czasie Albert wypożyczył rower i odwiedził koniec świata - miejscowość A (czyt. O). W Recepcji można skorzystać z darmowego internetu i otrzymać wiele ulotek na temat archipelagu.