dolina Śmierci to rejon ekstremalnie trudny do egzystencji. Śmiercionośne są tu temperatury, brak wody, okrutne podłoże, które zmienia się od piasków po ostre skały.
W 1849 roku grupa śmiałków (? czy raczej nierozsądnych wariatów?) postanowiła przemierzyć pustynię. Ponieważ podróżowali zimą, to nie upal był najgroźniejszy, a brak wody. Topili śnieg aby zaspokoić pragnienie. Na skraju Doliny Śmierci jeden z podróżników znalazł grudkę srebra, co na kilkadziesiąt lat odmieniło losy doliny. Niedługo po tym odkryciu okazało się, że pustynne skały kryły w sobie nie tylko srebro, ale złoto, miedź, inne minerały. Jak grzyby po deszczu powstawały kopalnie i górnicze miasteczka. Gdy po kilku latach złoże się wyczerpywało, ludzie odchodzili. Do dziś takie miejsca są nazywane ghost towns.
Wyjeżdżamy ok. 7mej i nasze pierwsze kroki kierujemy na Mesquite Sand Dunes. Idea była taka, aby zrobić zdjęcia zafalowań na piaszczystych wydmach. Po drodze przejeżdżamy przez Stovepipe Wells Village, drugiego po Furnance Creak centrum turystycznego w Death Valley.
Słońce jest już jednak zbyt wysoko. Pożytek z naszej wczesnoporonnej wyprawy jest taki, że temperatura nie jest mordercza i możemy swobodnie pochodzić po piaszczystych wydmach.
Przy parkingu stoi nawet znak ostrzegający przed poruszaniem się po nich po godzinie 10tej. Trzeba zawsze pamiętać, że pozbawiona roślinności ziemia się nagrzewa i odczuwalna temperatura jest znacznie wyższa. Warto cenić swoje zdrowie i życie, bo w Dolinie śmierci wcale nie tak trudno o nieszczęście.
Wracamy kilka kilometrów do Mosaic Canyon. Po zjechaniu z drogi głównej jedziemy odcinkiem szutrowym. Trzeba zwolnić, ale nie ma najmniejszej potrzeby aby wypożyczać samochód z napędem 4x4.
Tutaj również wita nas znak ostrzegający, że wędrówka po godzinie 10tej może być niebezpieczna. Co ciekawa, talka informacja widnieje nawet po polsku, tylko z błędem w słowie "niebezpieczna".
Spacer po kanionie każdy może dostosować do swoich potrzeb - idzie się tyle, ile się chce, bo się wraca tą samą drogą.
Słyszałam, że im dalej tym piękniej. Niekoniecznie się z tym zgadzam. Według mnie warto przejść kawałek za te słynne przewężenie widoczne na drugim zdjęciu:
Kanion znajduje się na wzniesieniu, a więc wracając mamy okazję podziwiać naprawdę przepiękny widok na Dolinę.
Jedziemy dalej, w kierunku Devils Cornfield.
Nie widzę tu żadnej kukurydzy, więc nie wiem, skąd nazwa tego miejsca :P Jedno jest pewne - rośliny idealnie przystosowały się do panujących tu warunków. Wbrew nazwie, odległości między nimi są dość regularne - każda roślina ma "swój rewir", z którego czerpie wodę.
Przychodzi nam w końcu zapłacić za ignorancję ostrzeżeń, aby do Doliny wjeżdżać z pełnym bakiem. Pamiętacie, jak wczoraj dałam się przekonać, że damy radę z tym paliwem, które mamy? No, głupia dałam się namówić i teraz współcierpię. Jedziemy na drugą stronę Doliny, do miejscowości Beatty, gdzie mamy zatankować.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po pierwsze paliwo jest tańsze niż w Ridgecrest, a na dodatek jest tu Denny's. Jest godzina po 11stej, w Dolinie istna patelnia, więc bez namysłu decydujemy się na późne śniadanie w klimatyzowanym lokalu.
Najbardziej nurtowała nas zagadka tańszego paliwa. Trochę to trwa nim zdajemy sobie sprawę, że wszystkiemu, jak zwykle, winne są podatki. W Kalifornii podatek paliwowy jest jednym z najwyższych (o ile nie najwyższy) w całych stanach. Dlatego, mimo, że przejechaliśmy na drugą stronę doliny, cała wycieczka nic nas finansowo nie kosztowała. >Nie kosztowała też nas z perspektywy czasowej. Siedzieliśmy w klimatyzowanym aucie w czasie najgorszych upałów, podczas których lepiej po Dolinie się nie poruszać.
Wracając mijamy wjazd do Titus Canyon. Droga ta jest jednokierunkowa i oczywiście sama atrakcja w postaci kanionu znajduje się na samym końcu. Na wjeździe mijamy znak, że zalecane jest poruszanie się autem 4x4. Na podstawie dotychczasowych doświadczeń stwierdzamy, że nasze autko i tak da radę. Błąd. Do Titus Canyon wjeżdżamy tylko autem z wysokim podwoziem i napędem na 4 koła.
Polaki wjeżdżają, jadą powoli jednokierunkową drogą, mijają granice stanów. Droga szutrowa, trzeba jechać powoli, ale napęd na cztery koła nie jest potrzebny. Skąd więc te zalecenia?Jedziemy dalej i po ok. pół godziny zaczynamy rozumieć, że wjeżdżając tutaj popełniliśmy poważny błąd. Droga staje się wąska i kręta, prześwit na podwozie coraz mniejszy. W końcu decydujemy się na powrót. Nie ujechaliśmy nawet 1/3 drogi a zajęło to nam ponad 1h. Zawracamy na 5 razy i jedziemy pod prąd modląc się, aby nikt nie jechał z na przeciwka. Szczęście nam dopisuje i samochód spotykamy dopiero na granicy stanów, gdzie droga jest już szeroka. Ta nauczka kosztowała nas 2h straconego czasu i kupę nerwów. Wracamy drogą, którą przyjechaliśmy i dostajemy wspaniałe pocieszenie - niesamowity widok na Dolinę Śmierci.
Ziemia pod stopami jest czerwona, w oddali na żółtym tle przewijają się białe wstęgi.
Ruszamy na północ doliny, w kierunku Unhebe Creater. Po drodze mijamy po prawej stronie wyjazd z Titus Canyon. Postanawiamy podjechać pod ten wyjazd w drodze powrotnej.
Po drodze mijamy zjazd do Scotty's Castle
. Dziś ta okazała willa w hiszpańskim stylu jest zamknięta, nie była zresztą w naszych planach. Zameczek wybudował na początku XX w. Albert Johnson, milioner z Chicago. Nazwa willi pochodzi od przydomka Waltera Scotta, który naciągał rodzinę Johnsonów na inwestycje w fikcyjne kopalnie złota. Oszust został zapamiętany jako Scotty z Doliny Śmierci. Jest to jedyna tego typu budowla w dolinie, więc jest mocno oblegana przez turystów. Od rana ustawiają się tu kolejki po bilet wstępu.Pod koniec trasy droga staje się węższa, wiedzie pod górę w otoczeniu czarnego żwiru. To niesamowite, jak w ciągu jednego dnia zmieniły się otaczające nas krajobrazy: od twardej, pomarańczowej Panamint Valley, przez złote piaski Mesquite Sand Dunes i czerwone skały punktu widokowego po czarny żwir otaczający Unhebe Creater.
Krater ma kilometr szerokości i 150 m głębokości. Około 3 tys. lat temu rozgrzana magma zetknęła się z wodami podziemnymi i wytworzyła olbrzymie ilości pary wodnej, które rozerwały skorupę ziemską. Dziś możemy podziwiać te bajecznie kolorowe dzieło natury.
Wyjście z samochodu okazuje się nie lada wyczynem - w dolinie rozszalał się straszny wiatr, który wyrywał nam drzwi z samochodu, podnosił żwir i uderzał nim mocno w nasze gołe nogi. Sprzęt elektroniczny również znalazł się w jego polu rażenia. Musimy uważać na obiektywy aparatów.
Krater wygląda imponująco - w otoczeniu czarnego żwiru prezentuje czerwone, pomarańczowe i żółte skały we wnętrzu. Gdyby nie ten okropny wiatr na pewno weszlibyśmy ścieżką wyżej lub nawet wokół krateru, jednak w tej sytuacji byłoby to wręcz niebezpieczne. Nawieszamy oczy widokiem. Wracając do samochodu spostrzegamy, że w oddali unosi się ściana piasku. Wszystko wskazuje na to, że wiatr poderwał wydmy na Mesquite Sand Dunes i teraz piasek przemierza dolinę w kierunku północnym.
Dalej na południowy-zachód znajduje się jeszcze jedna atrakcja Doliny Śmierci - The Racetrack. Wycieczka tam wiąże się z noclegiem na pustyni, gdyż od samego Unhebe Creater trzeba jeszcze przejechać ok. 40 km po szutrowych drogach obowiązkowo samochodem z napędem na cztery koła. Może dzięki temu, że ta atrakcja jest tak niedostępna dla turystów do tej pory nie została zniszczona. Słynne "chodzące kamienie" do tej pory stanowią zagadkę dla naukowców. to tutaj głazy ważące nawet ponad 200kg pozostawiają na piaszczystym podłoży ślady swojej wędrówki. Według jednej z teorii, gdy miejsce to pokrywa cienka warstwa wody, podłoże staje się błotniste i szalejący po dolinie wiatr przemieszcza skały. Teoria ta nie wyjaśnia jednak, dlaczego każdy przesuwa się w innym kierunku.
Wracamy tą samą drogą. Skręcamy w stronę wyjazdu z Titus Canyon. Jedziemy szeroką, szutrową drogą. Próbujemy zlokalizować wśród skał dziurę. Wyjazd z kanionu zlewa się z otaczającymi go skałami. Znalezienie tego przesmyku przez płaskowyż musiało graniczyć z cudem.
Kanion prezentuje się bardzo ciekawe. Z pewnością, gdybyśmy mieli samochód 4x4, przejechalibyśmy przez kanion. Niewątpliwie jest to jedna z największych atrakcji Death Valley.
Wracając do głównej drogi z wzniesienia przy kanionie obserwujemy, jak chmura piachu przemierza dolinę. Z początku jedziemy wprost na nią. Na szczęście główna droga powrotna skręca na południowy wschód, dzięki czemu skutecznie omijamy niebezpieczeństwo.
Część południowa drogi powrotnej nie powinna nas niczym zaskoczyć - w końcu już tędy jechaliśmy. A jednak! W Dolinie Śmierci zaczęło padać! Warto wspomnieć o tym, że w dolinie często występują powodzie, o czym mało kto wie. Wszyscy kojarzą Dolinę Śmierci z upałem i brakiem wody. Nie jest to do końca prawda. Jest to tzw. dolina bezodpływowa. Wszelkie wody, jakie do niej spływają odparowują. Powstaje tu wiele rzek okresowych, które istnieją jedynie po opadach deszczu. Gdy się jednak pojawią, ją bardzo intensywne i stanowią poważne zagrożenie. Całoroczne opady osiągają poziom 50 mm. Są miejsca w Dolinie Śmierci, gdzie przez cały rok potrafi nie spaść ani jedna kropla deszczu.
W rzadkich bo rzadkich, ale jednak kroplach deszczu na swojej drodze spotykamy kojoty. Zwierzęta stają nam na drodze. Chyba są przyzwyczajone do dokarmiania przez turystów, bo okrążają samochód patrząc na nas błagalnymi oczami. Dobrze wiemy, że nie wolno karmić dzikich zwierząt, więc jedziemy dalej.
Na chwilę zatrzymujemy się w Stovepipe Wells Village. Dowiadujemy się tu, jakim brutalny krajobrazem jest dolina. Jej cienioznośność nie jest tylko skutkiem upałów, ale obecnością gigantycznych skrajności - od zimna, po upał; od gór, po depresję; od piasków, o ostre skały. Latem upał jest zabójczy, dlatego większość turystów przybywa tu od połowy października do połowy kwietnia. Jednak zawsze trzeba pamiętać, że próżno tu szukać cienia i wody zdatnej do picia. Odległości między centrami turystycznymi są duże, a poza nimi brak stacji benzynowych. Telefony komórkowe rzadko działają. Ludzi giną i nawet ich ciała nie są szybko odnajdywane. Szkielety czworga niemieckich turystów, w tym dwojga dzieci, w odosobnionym zakątku parku znaleziono przypadkiem dopiero po trzynastu latach. Latem temperatura w cieniu (którego nie ma tu zbyt wiele) utrzymuje się powyżej 40 stopni Celsjusza, a skały nagrzewają się do (niewyobrażalnych!) 90 stopni. W lipcu 1913 r. odnotowano rekordowe 57 st. C! - tylko na Saharze było goręcej.
Wracamy na camping. Na szczęście w Panamint Springs deszcz nie pada, więc spokojnie rozpalamy ognisko i jemy kolację. W trakcie posiłku nad naszymi głowami przelatują amerykańskie myśliwce.
To nasza ostatnia noc w Death Valley. Niestety z powodu gęstych chmur nie możemy już podziwiać gwiazd jak wczoraj. W tych chmurach jest też pewna nadzieja - że jutro słońce nie będzie nas tak paliło... Zapada zmrok, a wraz z nadchodzącym chłodem dolina budzi się do życia. Pozornie martwa i wyludniona Dolina Śmierci jest domem dla ok. 1000 gatunków roślin i 400 gatunków zwierząt. Ekstremalnie skrajne temperatury i nieprzyjazne podłoże nie wykluczyły ogromnej bioróżnorodności. Natura po raz kolejny udowadnia, że życie może tlić się wszędzie, mimo nieprzyjaznych warunków.