Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 1: Wylot

Dodano: 2009-09-24

Wyjazd z jakimkolwiek biurem podróży wiąże się z pewnym ryzykiem - czy jedzenie będzie zjadliwe?, czy po pokoju hotelowym nie będą biegały karaluchy?, czy przewodnik będzie ok? Takich pytań przybywa wraz ze zbliżającym się momentem rezerwacji, a potem dniem wyjazdu. Ponieważ sama spędziłam sporo czasu czytając opinie innych uczestników wycieczek, postanowiłam podzielić się swoją i pomóc innym podróżującym w podjęciu pewnych decyzji.

Suma sumarum, koniec końców zarezerwowaliśmy wyjazd "Turcja - Smak Orientu" z Rainbow Tours (tygodniowa objazdówka) wraz z tygodniowym pobytem all iclusive w hotelu Sayanora (3 gwiazdki) w Side. Termin wyjazdu: 24.09.2009-09.10.2009. Celowo wybraliśmy przełom września i października, gdyż ceny wówczas były znacznie niższe, podobnie jak temperatury na miejscu :P Sporo obaw wzbudzał w nas standard hotelu Sayanora - wszędzie słyszeliśmy, że trzeba sobie "zawsze 1 gwiazdkę odjąć". Teraz mogę śmiało powiedzieć: g... prawda! Ale o tym w kolejnej części

Specjalnie wybraliśmy wycieczkę z wylotem z Gdańska i z powrotem do Gdańska, gdyż każda inna opcja wiązałaby się z "urokliwą" podróżą naszymi polskimi kolejami. Niestety - i tu minus dla Rainbow - na dwa tygodnie przed wyjazdem pani poinformowała mnie przez telefon, że niestety nie będzie samolotu powrotnego do Gdańska i mamy wybór: Warszawa lub Łódź. Wybraliśmy Warszawę. Bez skrupułów wyraziłam swoją opinię i zażądałam zadośćuczynienia. Za dużo ie wskórałam - mamy karty stałego klienta uprawniające do zniżek. Na szczęście więcej gaf się nie pojawiło.

Wyjazd wieczorem. Punktualnie, bez przeszkód. Wylądowaliśmy praktycznie w nocy. Idziemy za tłumem do wyjścia z lotniska i zauważamy pana trzymającego tabliczkę "Ranbow", pan zaprasza nas do samochodu, czekamy jeszcze chwilę na resztę pasażerów i ruszamy. Dojeżdżamy do hotelu, gdzie już czekała na nas pani rezydent. Styl kalifornijski - linia hoteli, chodnik, jezdnia, murek, plaża, woda. Dostajemy przydział pokoju. Hotel naprawdę bez wygód, dosłownie na 1 noc, taki PRLowski :P Mamy problem ze spłuczką. Rano śniadanie w postaci szwedzkiego stołu - nie porażało, ale wybór wystarczający aby się solidnie najeść. Najedzeni spotykamy się z naszym pilotem - panią Kasią. Pierwsze bardzo dobre wrażenie - konkretny człowiek, jasno stawiający sprawę, a przy tym uprzejmy i cierpliwy. Wsiadamy do autokaru i ruszamy w kierunku mojego wymarzonego miejsca - Pamukalle.

Już w autokarze pani Kasia zaczyna nam opowiadać o górach Taurus. Wyczerpująco opisuje zwyczaje tureckie - co robić, czego nie robić, jak się zachowywać, jak rozmawiać. Jsteśmy pod ogromnym wrażeniem pilota - i tak pozostało do końca wycieczki.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 2: Pamukalle, Hierapolis, Meryemana i Efez

Dodano: 2009-09-25

Pamukalle widać z daleka - wielka biała płachta niczym śnieg "leżąca" na zboczu góry Cokelez. Nie dajcie się zwieść - to nie śnieg - za oknem mamy ok. 30 stopni :)

Pani Kasia opowiada nam smutną historię tego miejsca. Dawniej istniało tu starożytne miasto, które słynęło z lekarzy i uzdrawiających źródeł. Przybywali tu z całej Anatolii szukając uzdrowienia. Miejscowi lekarze zapraszali wszystkich do łaźni, gdzie oceniali, czy przybyli nie chorują na chorobę zakaźną i/lub czy są w ogóle w stanie im pomóc. Jeśli istniało ryzyko zarażenia innych przybyłych, lub nie było ratunku dla chorego, był on odsyłany za mury miasta, gdzie umierał. Stąd w niedługim czasie nekropolia za murami przerosłą same miasto.

W latach 80. XX w. chcąc wykorzystać leczniczą i turystyczną atrakcję Pamukalle przedsiębiorcy wybudowali na tarasach liczne hotele, które w niedługim czasie zniszczyły wapień i odcięły tarasy od wody. Na szczęście obiekt został wpisany na listę UNESCO, a władze tureckie kazały hotele rozebrać.

Najpierw zwiedzamy Hierapolis. Pani Kasia wyczerpująco opisuje otaczające nas obiekty. Dostajemy czas wolny i ruszamy na tarasy!

Na tarasy można wejść tylko bez obuwia! Podziwiamy magiczne nacieki, białe baranki, niesamowity kolor wody.

Mamy jeszcze sporo czasu, więc ruszamy obejrzeć teatr rzymski. Następnie ruszamy do sklepu/restauracji. Na miejscu podziwiamy źródło Kleopatry, gdzie rzekomo kąpała się słynna królowa. Koszt kąpieli - 35EUR. Dziękujemy, popatrzymy :)

Po drodze do Efezu zajeżdżamy do Meryemana - domu w którym umarła Maryja. Zaciszne miejsce pozwalające się wyciszyć. Pani Kasia tłumaczy, że dom w istocie mógł należeć do Maryi, gdyż jego fundamentu pochodzą z I w. n. e., a wszelkie informacje historyczne potwierdzają jej obecność w tym rejonie. Szczególne wrażenie robi ściana z zawieszonymi kawałkami papierów - listów z prośbami/podziękowaniami skierowanymi do Matki Boskiej.

Do Efezu docieramy wieczorem. To miasto już na samym początku robi na nas ogromne wrażenie. Niesamowicie zachowane domy, ceramiki, posadzki, rzeźby, kolumny... Raj dla interesujących się historią i sztuką. Pani Kasia opisuje działanie łaźni i toalety (panowie siadali w rządku i podcierali się gąbką maczaną w wodzie płynącej wzdłuż "sedesów" - ostatni miał najbardziej brudną wodę), wyczerpująco i ciekawie opowiada o mijanych zabytkach.

Sporo czasu poświęcamy drodze prowadzącej z portu. Ostatecznie zwiedzamy niesamowity akustycznie teatr rzymski. Coś niebywałego!

Na kolację zajeżdżamy do Selcuk. Hotel czyściutki. Bez bajerów, ale schludnie, ładnie, przytulnie, przyjemnie. Kolacja podawana na talerzach. Smaczna, miejscowa. Po kolacji wybieramy się na króciutki spacer i kupujemy tureckie słodycze - warto!

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 3: Pergamon, Troja, Canakkale

Dodano: 2009-09-26

Po śniadanku jedziemy obejrzeć jeden z 7 cudów świata - świątynię Artemidy, a raczej to, co z niej zostało - 1 kolumnę :P Pani Kasia pokazuje nam, jak budynek wyglądał w czasach swej świetności oraz opowiada o Selcuk opisując po kolei najważniejsze budowle widoczne spod "świątyni"

Zajeżdżamy do sklepu z ubraniami ze skór. Podają nam zwyczajową herbatę jabłkową w tradycyjnych szklankach w kształcie tulipanów. Pokaz mody. Wizyta w sklepie.

NA wstępie dowiadujemy się, że dla uczestników wycieczki 25% zniżki. Ceny nawet po obniżce nie zachęcają do zakupów. Skóra co prawda jest świetnej jakości, mięciutka, gładka, po prostu cudowna... Ale bez 150EUR nie ma o czym rozmawiać. Jeśli ktoś chce sobie coś z Turcji przywieźć, to śmiało niech kupi sobie kurtkę... Tylko może nie z tego sklepu...

Oczywiście przewodniczki dostały prezenty od właścicieli sklepu :P Ale tak jest wszędzie.

Gdyby ktoś jednak coś dla siebie upatrzył - na terenie garbarni, tuż obok sklepu, do którego nas zaprowadzono jest ukryty, dużo mniejszy outlet. Warto zajrzeć - a nóż bęzie coś tańszego?

Ruszamy do Pergamonu. Jedziemy okropnie krętą i wąską drogą bez barierek na sam szczyt wzgórza. Po drodze włos się jeży nam na skórze... tak wysoko, tak ciasno, bez zabezpieczeń! pani Kasia uspokaja: "Turcy bardzo dobrze prowadzą, proszę się nie denerwować".

Widok z góry niesamowity... Wkraczamy znów na teren starożytnego miasta. Bardzo dobrze zachowane mury, kolumny, termy... Pani Kasia prowadzi nas do miejsca, gdzie stał kolejny z 7 cudów świata - pomnik Zeusa. Opisuje, jak niemieccy badacze statkami wywieźli płyty pomnika i skarby Pergamonu. Dziś możemy je podziwiać w Muzeum Pergamonu w Berlinie. Bez wątpienia największe wrażenie wywołuje teatr, ty razem grecki - najbardziej stromy i największy. Po prostu niesamowity!

Warto też zwrócić uwagę na cysternę (zbiornik na wodę) i pobliski sztuczny zbiornik wodny - widok zapierający dech w piersiach.

Kolejny przystanek - Troja. Nie bądę się tu rozpisywać, bo nie ma o czym. Przereklamowana - sterta kamieni. Gdyby nie przewodnik nikt by pewnie nie wiedział o co chodzi.

Canakkale - zakwaterowanie w bardzo fajnym hotelu blisko portu. Wystawna kolacja w postaci szwedzkiego stołu. Pycha. Po jedzonku wybieramy się sami na wieczorny spacer i podziwiamy konia trojańskiego, który zagrał w filmie "Troja".

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 4: Istambuł

Dodano: 2009-09-27

Poprzedniego wieczora pani Kasia uprzedziła, że trzeba będzie wstać o 4tej(!), bo o 5:20 musimy być na promie. śniadanko w postaci szwedzkiego stołu bardzo smaczne (hotel naprawdę bardzo dobry). Wszyscy w autokarze, ruszamy.

I lipa! nie ma miejsc na promie! Szaleńcza jazda na inny prom. Udało się. Pod osłoną nocy wpływamy do Istambułu.

Pierwsze kroki kierujemy ku pałacowi Tokapy. Pani Kasia opowiada, opowiada... Jej wiedza naprawdę imponuje. Zatrzymujemy się przy toaletach. Kolejna zbiórka zmienia nasze plany. Pilot dowiedziała się, że z powodu jakiegoś pogrzebu Błękitny Meczet będzie później zamknięty, więc wracamy. Teraz, albo nigdy!

Kobiety oczywiście zasłaniają włosy. Zdejmujemy buty. Wchodzimy. Szczegółowość mozaik sklepienia onieśmiela... Wspaniałą budowla, robiąca piorunujące wrażenie. Niestety, buty trzymane w rękach "pachną" nieustannie przepoconymi stopami :/

Spod Błękitnego Meczetu jest najlepszy widok na Hagię Sophię. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia... Po drodze zahaczamy o Hipodrom. Pani Kasi interesująco opisuje kolejne kolumny.

Wreszcie... Hagia Sophia. Według mnie najwspanialsza budowla Istambułu. Pozłacane mozaiki ścian, freski, malowidła... Nie da się tu dużo powiedzieć. To trzeba zobaczyć!

Pałac Tokapy zachwyca przepychem i motywami tulianowo-chabrowymi. Tulipany bowiem pochodzą nie z Holandii, a z Turcji (stąd też ten charakterystyczny kształt szklanek tureckich). Pałac z licznymi komnatami, witrażami, ogrodami i fontannami robi wrażenie - z pewnością była to złota klatka dla sułtanów.

Czas wolny. Wstępujemy do Cysterny - warto! Cysterna to podziemny pałac z setką filarów, w którym trzymano wodę. Obecnie pięknie oświetlane kolumny opływają złote karpie, a ludzie spacerując po pomostach słuchają muzyki.

Wizyta na targu. Zauważam kurtki skórzane. Nie miałam w planach kupować, ale komu szkodzi zapytać o cenę? SZKODZI! Nie chcesz czegoś kupić? NIE PYTAJ O CENĘ! Wpadamy jak śliwki w kompot. Przymieżam jedną, drugą, sprzedawca wciska trzecią... Masakra, nie daje nam wyjść... echhhh... Mówi 180EUR, w rezultacie kupujemy za 70EUR. Zapamiętajcie: 50% ceny wyjściowej to MAXIMUM jakie należny dać za towar! Nasza wstępna cena może śmiało wynosić 10% ceny wyjściowej sprzedawcy. Oni nie obrażają się za podanie śmiesznie małej ceny, za to są wściekli gdy ktoś raz poda cenę a potem się wycofa. TEGO NALEŻY BEZWZGLĘDNIE UNIKAĆ!

Wycieczka jeszcze obejmuje fakultatywny rejs po Bosforze - 22EUR. Niektórzy mówią, że to jedyny sposób, aby poznać w pełni i podziwiać wspaniałe budynki nad cieśniną. My jednak podziękujemy, jako żeglarze jeszcze kiedyś je obejrzymy.

Wszyscy wracamy do hotelu. Porządnie zmęczeni i podekscytowani. Wspaniały dzień :) Kolacja w postaci stołu szwedzkiego. Hotel bez zarzutu.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 5: Słone Jezioro, Kapadocja

Dodano: 2009-09-28

Po śniadanku wyruszamy w kierunku Kapadocji. Ze zdjęć i opisów pilota wnioskujemy, że ten region zaskoczy nas najbardziej. Pani Kasia podczas dość długiej podróży (700km) opisuje nam Turcję.

Dowiadujemy się, jak wyglądają więzienia: malutkie cele, bez wygód. Więzienie otoczone jest wolną przestrzenią na której stoją budy - śpią w nich psy stróżujące rasy tureckiej. Psy bez skrupułów "polują" na uciekinierów. Turcy są tak dumni z tej rasy, że aby wywieźć psa z kraju trzeba uzyskać zgodę władz.

Dla Turków najważniejsza jest rodzina. Jeśli więc ojciec krzywdzi żonę lub dzieci i zostanie skazany przez sąd, może być pewien, że jego rodzina się od niego odetnie. Co więcej - dochodzi do przypadków, że np. brat skazanego opłaca kogoś w więzieniu, aby ten "zlikwidował hańbę rodziny". Nikt się takim morderstwem w więzieniu nie przejmuje. Stąd m. in. problemy Turcji na arenie międzynarodowej dot. przestrzegania praw człowieka.

Turcja jest krajem bezpiecznym - policja nie patyczkuje się z opryszkami na ulicach, nie dochodzi do napaści, malowania ścian itp. - jak złapią na gorącym uczynku, spałują i jest spokój.

Kobiety w Turcji są poobwieszane złotem - posagiem ślubnym. Może tego nie widać, ale tak jest. Jeśli bowiem mąż publicznie (zazwyczaj przed meczetem) powie jej 3 razy "Rozwodzę się z Tobą" ona odchodzi tak, jak stoi.

W Turcji są bardzo dobre drogi. Nie ma za to kolei. Budowa torowisk na tym górzystym terenie jest zbyt kosztowna. Jadąc do Kapadocji pani Kasia mówi: "Teraz pojedziemy taką gorszą drogą". Wyglądam za okno: szerokie dwa pasy w każdą stronę, a wzdłuż nich po każdej stronie po 1 osobnym pasie dla mieszkańców wiosek przez które przejeżdżamy (i np. traktorów, rowerzystów itd.). W Polsce chcielibyśmy tak mieć...

Pani Kasia wyjaśniła też przyczynę niewykończonych dachów domów. Powody są dwa: pierwszy - dopóki dom nie ma dachu, jest nieukończony i nie płaci się podatku; drugi - kiedy córka/syn biorą ślub dobudowuje się piętro dla nich do mieszkania.

Paliwo w Turcji jest drogie, ale nie ma tam podatku VAT/PIT/CIT itd. Ponieważ nie ma jak ściągnąć podatków (czy ktoś w Turcji widział kasę fiskalną?), rząd nałożył wysokie podatki na paliwo, a to praktycznie kupują wszyscy. I sprawa rozwiązana.

Rządy w Turcji wyznają zasadę, że jak nie można ludziom wytłumaczyć, aby pewnych rzeczy czasem nie robili, trzeba im zakazać tego wcale, i jest spokój. Tak np. jest w Konyi(ich muzułmańska Częstochowa): nie można było wyjaśnić turystom, że nie wolno robić zdjęć wąsom Mahometa i ludziom modlącym się, no nie docierało... Rypali foty, jeszcze z fleszem i przeszkadzali. W końcu zabroniono wszystkiego fotografować i jest spokój.

Takich historii, anegdot, opowiastek pani Kasia dostarczyła nam sporo. M. in. opowiedziała o tym, jak pewnego dnia odwiedzili ją jej tureccy przyjaciele, a ona zaparzyła im Liptona z torebki. Spojrzeli na nią z wyrzutem. Otóż w Turcji parzenie herbaty jest ceremonią. Im dłużej herbata się parzy, tym dłużej siedzą goście.

Usłyszeliśmy też jak wygląda szkolnictwo w Turcji (6 lat podstawówki) oraz jak władze dbają o szacunek młodzieży do ojczyzny. Mianowicie wycieczki szkolne wchodzą do wszystkich muzeów za darmo. Co więcej - są organizowane różne wyjazdy do najróżniejszych regionów kraju całkowicie nieodpłatnie. Stąd Turcy swój kraj znają bardzo dobrze.

Tureckie wojsko jest jednym z najlepszych na świecie (jak się sąsiaduje z Syrią, Iranem i Irakiem to w sumie nic dziwnego). Armia jest bardzo dobrze przeszkolona i pracuje na najlepszym sprzęcie. Pani Kasia powiedziała: "Proszę państwa, jest będzie jakikolwiek atak ze wschodu na Europę to wojsko tureckie będzie nas bronić." Służba wojskowa to dla Turków bardzo ważna i honorowa sprawa. Znany na świecie turecki piosenkarz Tarkan nie jest lubiany w swoim kraju, bo przez wiele lat wymigiwał się od służby wojskowej.

Wszystkich wątków nie sposób spamiętać. Pani Kasia naprawdę stanęła na wysokości zadania i niemal całą drogę szczegółowo odpowiadała na nasze pytania i opowiadała o zwiedzanym przez nas kraju. Na podstawie samych tych opowieści można by się w Turcji zakochać.

w końcu w oddali dostrzegamy słone jezioro. Zatrzymujemy się. Pani Kasia uprzedza, że jeśli ktoś ma skórzane buty, to lepiej niech je zdejmie, bo sól strasznie je niszczy. Większość ludzi chodzi na boso, więc i my tak robimy. Jezioro jest praktycznie wyschnięte (koniec lata) i chodzimy suchą stopą po sporych grudkach białej soli. W promieniach słonecznych widać różne jej odcienie, przeważa różowy. Biała solna pustynia pośród spieczonych słońcem pomarańczowych wzgórz. Urokliwe miejsce.

Nadchodzi wieczór. Wjeżdżamy w miedzy dwie piaszczyste skały i nagle naszym oczom ukazuje się niesamowity widok - Kapadocja. Zatrzymujemy się "u wrót" tej krany - przy trzech grzybkach, których nazwy już nie pamiętam. zimno, zimno, zimno... 3 warstwy ubrań! Właściciel sklepu zaprasza nas na degustację wina. Pani Kasia opisuje gatunki. Pycha.

Ale to nic w porównaniu z widokiem... Kręcono tu "Gwiezdne wojny". Takich formacji skalnych nigdzie na świecie nie ma. A to dopiero początek...

Pani Kasia uprzedza, że hotele w Kapadocji nie należą do luksusowych. Ponieważ jesteśmy w górach i jest chłodno włączą ogrzewanie. Pokoje faktycznie urokiem nie grzeszą. Łazienka w średnim, a raczej gorszym stanie. Czysto, tylko staro. Kolacja w postaci szwedzkiego stołu naprawdę wspaniała, pięknie podana i smaczna.

Po kolacji wybieramy się sami na krótki spacer. Zwiedzamy nocą jeszcze otwarty targ. Zauważmy, że można znaleźć lokalnych przewoźników oferujących lot balonem nad Kapadocją za dużo mniejsze pieniądze (60-120EUR) niż Rainbow (150EUR). Kiedyś tu wrócimy i na pewno taki lot balonem sobie fundniemy :)/p>

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 6: Kapadocja

Dodano: 2009-09-29

Wstajemy rano. Chętni wybrali się na lot balonem (150EUR). Po śniadanku ruszamy do pierwszej doliny - Goreme. Po drodze Pani Kasia wyjaśnia obecność waz(onów) na dachach. Otóż taki wazon oznacza pannę na wydaniu. Jak wazon okrąglejszy - panna o bujniejszych kształtach, jak wazon wysoki i jasny - panna o urodzie nadmorskiej itd.

Kapadocja powstała 60 mln lat temu, kiedy 3 okoliczne wulkany (Erciyes, Hasan oraz Göllü) swoimi wybuchamy urozmaiciły okoliczną glebę w tuf tworząc przy tym niesamowite formacje skalne. Tuf dał się bardzo łatwo drążyć, przez co już w VI w p. n. e. osiedlili się tu pierwsi ludzie. W skałach wydłubali domy,sale, tunele itd. Tuf genialnie chłodził latem i grzał zimą. Ziemia była żyzna, a w jaskiniach można było z powodzeniem przechowywać żywność.

Trudno w to uwierzyć, ale ludzie zamieszkiwali jaskinie jeszcze do lat 70. XX w.! Władze z uwagi na ochronę regionu pozwoliły ostatnim mieszkańcom "doczekać dni", ale nie zezwoliły na ponowne zamieszkanie opuszczonych jaskiń.

Zwiedzamy podziemne miasto Kaymakli. Niesamowite, jak ludzie rozwiązali problem wentylacji, toalet, zapasów, śmieci itd.

Jedziemy do "stolicy" Kapadocji - doliny Göreme. Zwiedzamy kilka z 365 kościołów w skałach. Tyle kościołów, ile dni w roku. Nie bez przyczyny - w każdym kościele były inne malowidła, które opisywały wydarzenia biblijne. W ten sposób przekazywano niepiśmiennym ludziom Pismo Św.

Dostajemy sporo wolnego czasu, więc śmiało robimy zdjęcia, kupujemy pamiątki itp. Ruszamy ku twierdzy Uchisar. Chętni wchodzą krętymi ścieżkami do środka. My poprzestajemy na zdjęciach, pamiątkach itd.

Kolejny przestanek - Dolina Gołębi. Hodowano tu gołębie pocztowe przekazujące informacje między dolinami. Widoki bajkowe... Wspaniały pejzaż na twierdzę Uchisar. Warto przejść się wśród okolicznych straganów. Można spotkać rasowego Turka - 150 cm wzrostu, czarny wąs, ciemna karnacja i czerwona "doniczkowa" czapka. Ponadto w okolicy ostatnich straganów znajduje się ławeczka, z której rozpościera się widok zapierający dech w piersiach. Można też zejść niżej i zrobić sobie samemu zdjęcia na formach tufowych. W pobliżu znajduje się też drzewko życzeń, obwieszone wisiorkami "oko Proroka".

Odwiedzamy też galerię imponującej biżuterii z miejscowych kamieni szlachetnych, głównie turkusów. Ceny jednak dla przeciętnego Polaka zaporowe :(

Po średnim obiedzie w okolicznej knajpie ("prezent" od Rainbow) jedziemy do doliny jarków ("jarek" wymawiany fonetycznie po polsku oznacza wiadomą część męskiego ciała :P, prosimy, aby pamiętać o tym wołając Jarka w Turcji :P).

Docieramy i już wiemy czemu tak się nazywa :P Oprócz wielu ciekawych "wieżyczek" ciekawym obiektem jest tutejszy posterunek policji - w "grzybku" :) Chyba jedyny taki na świecie.

Rozbawieni opuszczamy dolinę jarków i ruszamy do fabryki ceramiki, z której także słynie Kapadocja. Oczywiście dziś promocja dla wycieczki z Polski :P i zniżka 50% (hahaha), ale i zniżka na nic się nie zdaje... Aczkolwiek wyroby przepiękne...

Na koniec odwiedzamy niesamowita Dolinę Wyobraźni. Podobno ludzie jej nie zamieszkiwali, gdyż przerażały ich okoliczne formacje skalne, w których każdy widział swój największy strach. My oczywiście zauważyliśmy wielbłąda i Piekna i Bestię. A oprócz tego dostrzegliśmy profil niedźwiedzia :)

Zmęczeni wracamy na pyszną kolację w postaci szwedzkiego stołu. Dzień pełen wrażeń i chyba najwspanialsze widoki mojego życia (do tej pory). Bez wątpienia jeszcze tu wrócimy.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 7: Konya

Dodano: 2009-09-30

Rano tradycyjne śniadanko i wyjazd. Po drodze widzimy startujące balony. Bardzo oryginalny pejzaż. Jedziemy solidnie padnięci, ale pani Kasia wytrwale opowiada o okolicznych zwyczajach, potrawach itp. W końcu puszcza nam piękną instrumentalną muzykę turecką. Zasypiamy.

Konya nie wzbudza w nas zachwytu. Tradycyjne tureckie miasto... no może nie do końca...Ostatecznie to miejsce narodzin tradycji derwiszów i coś w rodzaju muzułmańskiej Częstochowy.

Na miejscu pani Kasia opisuje narządzie do ćwiczeń derwiszów - "półmisek" z wystającą "kuleczką" pośrodku. Derwisz łapie kulkę między duży a drugi palec u stopy i kręci się.

Zwiedzamy świątynię. Nie wolno robić zdjęć! Czemu? Bo nie można było wytłumaczyć turystom, że nie należy robić zdjęć modlącym się i świętych wąsom Mahometa. Turyści nie mogli uszanować modlących się, więc zakazali robić zdjęcia w ogóle. I słusznie.

Konya nie interesowała mnie szczególnie, wciąż byłam zauroczona Kapadocją i nie szczególnie koncentrowałam się na opowiadaniach pani Kasi.

Niestety wracamy do tego samego kiepskiego hotelu w Antalayi. Nie pamiętam co, ale znów coś nie działało. Naprawili to w ciągu godziny. Dobrze, że to hotel na jedną noc.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 8: Side - Hotel Sayanora

Dodano: 2009-10-01

Po śniadaniu żegnamy się z panią Kasią. Fajnie było, szkoda, że już pewnie się nie spotkamy :(

Hotel w Antalayi był 3 gwiazdkowy. Nabraliśmy obaw, że wybór hotelu 3 gwiazdkowego na tygodniowy pobyt w Side był błędem. Niesłusznie.

Hotel Sayonara przywitał nas bardzo życzliwie. Nasze bagaże zaniesiono do pokoju na pierwszym piętrze. Pokój czyściutki, na łóżku origami z ręczników skąpane w płatkach kwiatów. Super. Wszelkie obawy zniknęły.

Załapaliśmy się na obiad w postaci szwedzkiego stołu. Dania podane wśród świeżych kwiatów, pięknie udekorowane... Oczy nam prawie na wierzch wyszły. Jedzenie - wyśmienite.

Zmęczeni idziemy tylko na najbliższą plażę i po chwili wracamy na podwieczorek. Koniec na dziś... Nic nie robimy... leżymy przy basenie, podają nam colę/piwo/wino aż do kolacji...

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 9, 11, 13, 14: Side

Dodano: 2009-10-02

Side wybraliśmy z uwagi na cenę - było tańsze od Alanyi, a nam nie zależało specjalnie na pobycie w najpopularniejszym kurorcie. Wybór okazał się trafny.

Pierwszego "wolnego dnia" (czyli dnia "byczenia się" w Side - bez dodatkowych wycieczek) poszliśmy "na pałę" w kierunku centrum. Side leży na cyplu toczonym wodą i to koniec tego półwyspu jest sercem miejscowości. Z hotelu Sayanora skręciliśmy w prawo do asfaltowej drogi, a potem wzdłuż głównej ulicy doszliśmy do antycznego centrum - świetnie zachowanego teatru rzymskiego, ruin świątyni Apolla oraz agory. Oczywiście na samym cypelku królują knajpki, restauracje, sklepy z "pamiątkami" itp.

Ponieważ Side leży na cypelku, otoczone jest morzem, a więc nie brakuje tam piaszczystych plaż. Zasadnicze pytanie brzmi: "płacić, czy nie płacić za leżak parasol?" Plaża położona 50m od hotelu jest węższa, z ciemniejszym piaskiem i tłumem ludzi. Aby się tam dostać należy przejść bramką przy tyle kuchni, następnie przez teren domków campingowych, a potem między sklepikami. Prawdę mówiąc nie można nazwać tej drogi urokliwą (szczególnie, jeśli mija się 2 konie niezbyt pięknie pachnące). Na dodatek trzeba płacić 6EUR za leżak i parasol. Krótki czas dojścia i bliska odległość stała się małoistotna przy cenie leżaka :P

Sayanora ma jednak zaprzyjaźnioną, darmową plażę. Szkopuł w tym, że plaża jest oddalona od hotelu o dobre 20min drogi, czyli ok. 3km. W temperaturach nie spadających poniżej 27 stopni droga na miejsce wydaje się być męczarnią. A zaskoczę - nie jest.

Dochodzimy do głównej arterii drogowej i przechodzimy na druga stronę ulicy, przez pętlę autobusową, obok małego ryneczku. następnie wkraczamy na lekko zarośnięte wydmy. I tu pojawia się zaskoczenia - na wydmach porozrzucane są pozostałości antycznych domów! Można do nich podejść, zrobić zdjęcie, dotknąć... Na niektórych wyraźnie widać idealnie zachowane płaskorzeźby Meduzy...

Kierujac się w stronę morza nie sposób przegapić niebieskiego namiotu baru na plaży. Leżaki i parasole darmowe :) Warto zaoszczędzić, a po posiłkach all inclusive troszkę ruchu na pewno nie zaszkodzi :)

Do darmowej plaży z hotelu jeździ raz dziennie bus (również nieodpłatny), który popołudniu odwozi turystów. Bus odjeżdża po śniadaniu i wraca przed kolacją. Więc niestety traci się obiad i podwieczorek w hotelu. Nasz pomysł wyglądał następująco: po śniadaniu jechaliśmy na plażę i wracaliśmy na piechotę po obiedzie - dotleniający spacerek wyostrzał głód :) Po obiadku zostawaliśmy na basenie. Innego dnia rano pozostawaliśmy przy basenie, a po obiadku wędrowaliśmy na plażę, by wrócić z niej busem. Świetny patent - nie traci się smacznych posiłków, ruch zapewniony, więc i dla ciała i dla duszy idealne rozwiązanie.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 10: Rafting

Dodano: 2009-10-03

Byczenie się całkowite i leżenie do góry brzuchem to nie dla nas. No bo ile można plażować? Przed wyjazdem do Turcji wiele osób poleciło nam rafting. Miała to być niesamowita rozrywka. Postanowiliśmy spróbować.

Na rafting można wybrać się oczywiście z Rainbow, ale to kosztuje - 45EUR (chyba, nie chcę kłamać). Dla porównania ceny lokalnych biur podróży:

  • Kapadocja:40-60EUR
  • Demre-Myra-Kekova: 25-40EUR
  • Pamukkale: 25-35EUR
  • Antalaya City Tour: 5EUR
  • Alanya City Tour: 6-10EUR
  • Turecka tradycyjna wieś: 10-15EUR
  • Wycieczka statkiem po rzece Manavgat: 15EUR
  • Wycieczka po morzu statkiem w Alanyi (delfiny): 20EUR
  • Rafting: 15-20EUR
  • Green Kanion: 35EUR
  • Jeep Safari: 20-25EUR
  • Łaźnia turecka: 15-20EUR
Ceny w Rainbow są 2-3 razy wyższe. Wszystkie programy wyglądają praktycznie tak samo. Pytanie - czy upieramy się przy naszej firmie, czy ryzykujemy? My naczytaliśmy sie o firmie Leny, prawdopodobnie Rosjanki organizującej wycieczki po najniższych cenach. W internecie można znaleźć sporo opinii na jej temat - zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Ciężko ocenić, czy inne miejscowe biura są lepsze czy gorsze. Zaryzykowaliśmy wycieczkę z firmą Leny.

Jeszcze przed wyjazdem z Polski otrzymaliśmy na maila pełną informację dotyczacą oferty jej biura. Na miejscu wysyłamy SMSa z nazwą hotelu i nr pokoju. Chwilę później telefon. Dogadujemy sie po polsku i umawiamy na wycieczkę - rafting :)

Następnego dnia, zgodnie z zaplanowaną godziną przyjeżdża po nas autobus. Kierowca dzwoni do pokoju i zaprasza nas do busa. Zajeżdżamy po drodze jeszcze po innych uczestników wycieczki. W trakcie jazdy przewodni zbiera od nas umówioną kwotę. Po drodze opowiada, żartuje itp. Mówi po niemiecku i rosyjsku i turecku. Nam na angielski tłumaczy jego zaprzyjaźniona koleżanka. Bez zarzutów.

W trakcie jazdy wspinamy się po krętej i wąskiej drodze. Dowiadujemy się, że temperatura w płynącej w dole rzeki nie przekracza 7 stopni. Kolor wody nieziemski - lazur o najpiękniejszym odcieniu.

Na miejscu dzielą nas podgrupy po 10 osób. My trafiamy do grupy młodych, rozrywkowych Rosjan. Opiekunowie opowiadają nam, co będziemy robić - przenosimy razem ponton, wsiadamy (opisuje jak siedzieć i jak wiosłować i na jakie komendy kto ma wiosłować), płyniemy, potem przystanek przy skale 20m, z której możemy skoczyć do rzeki (!), potem znów płyniemy, przystanek na obiad (w cenie) w postaci grila (napoje płatne dodatkowo), na koniec znów płyniemy. W trakcie imprezy ktoś z brzegu będzie nas filmował i robił zdjęcia, które na koniec możemy kupić (50zł płyta CD z filmikiem).

Można wypożyczyć piankę - 2EUR od osoby. Pianka nie pachnie najładniej - najwyraźniej ktoś wcześniej nieźle się w niej spocić, ale temperatura wody skłania nas do wypożyczenia.

Ruszamy. Towarzystwo okazuje się wesołe, pogodne, a przewodnik równie rozrywkowy. Należy pamiętać, że przepływające pontony nieuchronnie będą nas chlapały - takich bitew na rzece będzie bez liku :)

Przystanek na odpoczynek, kamienisty, ale łagodny brzeg, można się wykapać, bo zatoczka jest bezpieczna i cieplejsza.

Płyniemy dalej. Był to okres wojny gazowej Rosja-Grecja. Przepływamy obok kajaków. Młoda blond Rosjanka pyta się kajakarza skąd jest, gdy ten odpowiada, że z Grecji, ona na to: "oooo! to Wy nam za gaz nie płacicie, dlatego Wam go zakręcimy!" Oczywiście powiedziała to w taki sposób, że wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Przewodnik niejednokrotnie specjalnie "wpuszczał nas w maliny", a ściślej w najbardziej wartki nurt rzeki. rzecz jasna, aby zabawa była jak najlepsza.

Drugi przystanek - skok. Ale aby skoczyć, trzeba dojść do skały, a konkretniej przejść przez nurt rzeki po pachy (przypominam - woda 7 stopni). Robimy wężyka i przewodnik slalomem (!) dla zabawy prowadzi nas przez rzekę. Świetna zabawa.

Przed skokiem uprzedzono nas, że lepiej zostawić buty, chustki i okulary na brzegu. Przechodzimy na czworakach po skałkach. 20m niżej zatoczka a'la fiord - 10m szerokości, ale bez nurtu. Skacze kolega przewodnika, wypływa... Przekonują nas, że w tym konkretnie miejscu jest to całkowicie bezpieczne. Powiem szczerze - jak się patrzy, jak inni skaczą, to to nie jest nawet tak bardzo przerażające, ale jak się stoi nad przepaścią, sytuacja staje się o wiele bardzie poważna... No ale w końcu raz się żyje tak? No takich atrakcji na co dzień się nie ma! Decydujemy się na skok.

Schodzę do przewodnika, on czeka aż chłopak skaczący wcześniej wypłynie i odpłynie na bezpieczna odległość. W tym czasie trzyma mnie za ramię, abym się nie ześlizgnęła. Skok... Lot... Trwa długo... długo... i nagle uderzenie o taflę (wcale nie lekkie) i długie, długie wypływanie ku powierzchni. Coś niesamowitego!

Płyniemy dalej, oczywiście w dobrych humorach, z atrakcjami rzecznymi - obroty, chlapanie, zanurzanie, wypływanie itd.

Przerwa obiadowa. Obiad jak to grill - nie jest to wybitna kuchnia, ale można się najeść i być potem zadowolonym.

Ostatni etap upływa równie szybko, jak pozostałe - jak człowiek dobrze się bawi, to czas zawsze leci zdecydowanie za szybko. Na koniec zawożą nas do knajpy, gdzie czekamy 20min i oglądamy film - kto chce, kupuje. My się nie skusiliśmy. Trochę prymitywny, ale z humorem. Generalnie bez rewelacji, ale pamiątka fajna.

Zostajemy odwiezieni do hotelu. Zdążamy na kolację. wycieczka trwała od 9tej do 18stej. Bawiliśmy się świetnie. Nie mamy zastrzeżeń do biura pani Leny. Nie było polskiego przewodnika, ale nasza skąpa znajomość niemieckiego i rosyjskiego pozwoliła nam się bardzo dobrze dogadać z opiekunem i resztą grupy. Rafting zdecydowanie był wart tych 15EUR które wydaliśmy (+2EUR za piankę) - wrażenia pozostają niezapomniane. Gdybym jednak miała zapłacić Rainbow te 45EUR, to bym się dobrze zastanowiła, czy warto. Należy pamiętać, że to nie była wycieczka turystyczna, a rozrywkowa, a do tego polski przewodnik nie jest potrzebny. Dziękujemy Lenie za miły dzień.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 12: Manavgat

Dodano: 2009-10-05

Kelnerzy i recepcjonista z hotelu baaardzo się starali, by nam przekazać wszelkie informacje dotyczące targu w Manavgat. To, jak dojechać, rozgryźliśmy sami.

W dzień (wtorek lub czwartek) targu stajemy w okolicy, gdzie stają miejscowi i machamy tak długo na busy z napisem "Manavgat", aż któryś się zatrzymuje. Wsiadamy, płacimy kierowcy i dajemy się powieźć. W końcu kierowca oznajmia, że jeśli chcemy na targ, to powinniśmy wysiąść.

Targ znajdujemy 20m dalej. Jeśli ktoś liczy na lokalne produkty podobnego typu jak te w Kapadocji to niestety się zawiedzie. Manavgat słynie z wielkiego, w większości zadaszonego targu, na którym aż roi się od T-shirtów, kurtek skórzanych, jeansów, obrusów itp. Przechadzając się między targowymi uliczkami należy pamiętać o kilku zasadach targowania się:

  • Pytaj o cenę tylko produktów, które chcesz kupić, w Turcji nie ma kultury chodzenia po targu i oglądania produktów i cen dla zabawy
  • Gdy usłyszysz cenę, pamiętaj, że jest ona zawyżona, należy się targować; Jeśli na początku sprzedawca mówi 100, wiedz, że prawdopodobnie te towar wart jest 50, a możesz go kupić za 40; podajesz swoją cenę - mocno zaniżoną - 20
  • Pamiętaj, że Turcy nie obrażają się, jeśli podasz za niską cenę, po prostu powiedzą "nie"
  • Jeśli w trakcie targowania podasz cenę 40, a sprzedawca na nią przystanie, nie możesz odmówić; dla Turków słowo jest święte, jeśli się zaproponowało jakąś cenę i druga strona na nią przystaje, to nie ma wycofywania się! To grozi sporą awanturą, która może skończyć się rękoczynami...
  • Gdy w trakcie kupowania zmienimy zdanie na temat produktu i nie chcemy go kupić, pozostajemy przy naszej śmiesznej cenie 20; sprzedawca się na nią nie zgodzi i możemy odejść "wolni", jeśli jednak się zgodzi, niestety produkt musimy kupić
Targ w Manavgat jest oblegany głównie przez turystów - spotykamy tu Niemców, Rosjan, Holendrów itp. Dlatego prawdopodobnie rynek przestał mieć charakter typowo lokalny i dostosował się do przyjezdnych. Coraz częściej na produktach zawieszone są kartki z cenami, w stylu europejskim.

Targ jest bardzo dobrym miejscem do zakupu tureckich słodyczy, bluzek, T-shirtów, jeansów, kurtek, dresów itp.

Przed powrotem zachodzimy jeszcze na miejscowy kebab. Przystanek znajdujemy po drugiej stronie ulicy. Wsiadamy, płacimy (co ciekawe więcej, niż w drodze do miasta) i dojeżdżamy do hotelu.

Turcja 2010 - Smak Orientu z Rainbow

Dzień 15: Powrót

Dodano: 2009-10-07

Dzień powrotów zbliżał się nieubłaganie. Wszystko dobre, co się szybko kończy.

Spakowani czekamy na kolację. Delektujemy się ostatnim posiłkiem w hotelu. Jedzenie jak zwykle jest wyśmienite, co tylko potęguje żal związany z opuszczeniem Turcji.

Cały hotel już śpi, kiedy my czekamy przy basenie z walizkami gotowi do podróży. Kucharz przynosi nam prowiant podróżny - świeże warzywa, krokieciki, sok, słodycze.

Pani rezydent żegna nas i "wsadza" do busa, dojeżdżamy do Antalayi. Na lotnisku wszystko przebiega bez problemu.

To w sumie tyle z naszej podróży. Zdecydowanie do tej pory były to jest z "top wakacji".