Z Ica jedziemy taksówką do oazy Huacachina. Koszt za taksówkę: 21SOL.
Meldujemy się w hotelu Carola del Sur (cena: 249PLN za dwie noce za trzy osoby), skąd decydujemy się wykupić trzy wycieczki: dzienną do winnic, wieczorną na przejazd buggy cars i jutrzejsza całodniową na "Galapagos dla ubogich", czyli rezerwatu Paracas. Płacimy 60USD od osoby za cały pakiet. Idziemy do pokoju, ogarniamy się i stawiamy w recepcji skąd odbiera nas prywatny kierowca zorganizowany przez hotel. Ruszamy na podbój winiarni!
Pierwszą winiarnią jest Bodegas Vista Alegre, gdie za 5SOL od osoby mamy odbyć wycieczkę z przewodnikiem mówiącym po angielsku.
Winiarnia powstała w 1857 roku, kiedy to dwaj włoscy bracia Picasso, przybyli do Peru siedem lat wcześniej, postanawiają założyć plantację winorośli. Początkowo pracowali z istniejącymi odmianami winorośli, a następnie importowali odmiany takie jak Cabernet, Sauvignon, Chenin lub Pinot Blanc, Carignan, Malbec, Tempranillo, Merlot i wiele innych...
W trakcie wizyty przewodnik opowiada nam o sposobie produkcji wina i pisco. Wizytujemy destylarnie i hale, w której dojrzewa wino. Same winorośle są w okresie spoczynku - nie prezentują się okazale, bo nie maja liści. Na koniec wizyty próbujemy pisco oraz wina. O ile te pierwsze nie przypada nam do gustu, to wino różowe z chęcią kupujemy (ze zniżką w cenie biletu - 5SOL) i zabieramy z sobą. Polecamy te urokliwe miejsce :)
Naszym drugim celem jest El Catador specjalizujący się w pisco. Tu też odbywamy spacer z przewodnikiem i degustujemy pięć różnych trunków.
Tym razem nie nabywamy żadnych butelek, ale mamy już całkiem niezłe humory. Ostatnia winiarnia jest nietypowa - to lokalna produkcja, nie światowej sławy winnica. Niewielka, lokalna, rodzinna. Praktycznie w baraku próbujemy najróżniejszych win prosto z glinianych naczyń do leżakowania. Jesteśmy tak zachwyceni (może za sprawą promili w naszej krwi?), że kupujemy niemal za bezcen litrowe baniaki tutejszego wina. W tym wszystkim jest pewna luka - nie mamy pojęcia, jak nazywa się to miejsce, więc nie wiemy, jak je Wam polecić :(
Wracamy do hotelu, gdzie po niekrótkim odpoczynku ruszamy na podbój otaczających nas wydm na buggy cars. Tu warto zrobić mały przerywnik i wyjaśnic, czym w ogóle jest Huacachina. Otóż Huacachina to otoczona piaszczystymi wydmami oaza z naturalnym jeziorkiem i palmami na pustyni Atacama. Możecie ją dostrzec na banknocie 50 soli. W wiosce mieszka około dwieście osób. Według wierzeń Peruwiańczyków, woda w tutejszym jeziorku ma uzdrawiającą moc. Legenda mówi, że piękna inkaska księżniczka zdjęła tu ubranie do kąpieli. Nagle spostrzegła myśliwego i zaczęła uciekać pozostawiając lustro, które zamieniło się w jezioro. Fałdy jej płaszcza zamieniły się w wydmy, a ona sama do dziś mieszka w lagunie jako syrenka.
Ta piękna historia nie ma dziś nic wspólnego z współczesną Huacachiną, w której dzisiaj króluje kicz. Tymczasem jeszcze w latach 40. XX wieku Huacachina gościła zamożnych Peruwiańczyków, którzy wierzyli w lecznicze właściwości wód oazy. Niestety, kiedy poziom wody w lagunie znacznie spadł, Huacachiną została zapomniana by znów powrócić do łask na początku lat 90. XX wieku.
W wiosce nie uraczymy lokalnej, peruwiańskiej kuchni czy sztuki. Jest za to masa burgerowni, pizzerii czy lodziarni. Kiedy już przebrniemy przez hałaśliwe knajpki z głośna muzyką i dotrzemy do skraju zieleni, jesteśmy zmuszeni przedrzeć się przez śmieci. Potem pokonując piach i słońce możemy uraczyć wzrok widokiem wydm. Widok będzie imponujący, o ile nie spojrzymy w stronę oazy, gdzie na dachach domów panuje niemały bałagan.
Jeśli jesteśmy gotowi na trochę kiczu w naszym planie podróży, to Huacachina będzie swego rodzaju atrakcja. Przyjeżdżając tutaj warto mieć tego świadomość i podejść z dystansem to atmosfery miejsca.
Wracając do buggy cars - to lekkiej konstrukcji pojazdy wykonane drogą chałupniczą rodem z MadMaxa. Pojazd to chyba słowo nad wyrost. Raczej należałoby powiedzieć - jeżdżąca klatka ze stalowych rur na szerokich kołach napędzana mocnym silnikiem. Siedzenia są niewygodne - sportowe z pasami w formie szelek. Zadaniem buggy cars jest wozić turystów po piaszczystych wydmach z taką prędkością, aby wszyscy poczuli się jak na rollercosterze. Wycieczki organizowane są wieczorami. W ich trakcie można także spróbować sandboardingu. Moment kulminacyjny przypada na zachód słońca. Należy uważać z zabieraniem drogiego, niezabezpieczonego sprzętu ze sobą - wiatr wciska maleńkie ziarnka piasku dosłownie wszędzie. Warto tez pamiętać o butach - wydmy to nie polska plaza, gdzie klapki lub japonki dadzą rade. Piasek parzy, wiec tylko i wyłącznie pełne buty!
Wsiadamy zatem do naszego autka. Kierowca z pełnym impetem rusza w stronę piaszczystych wydm. Po chwili z powodu wiatru żujemy ziarenka piasku. Kierowca dostarcza nam niemałych wrażeń - jeździmy szybko, często niemal pionowo w dół. W końcu zatrzymujemy się na szusowanie na deskach do snowboardu. Średnio co drugi przejazd deskę trzeba woskować. Niestety piasek daje bardzo duży opór, więc daleko tej rozrywce do prawdziwej jazdy. Atrakcja mocno przereklamowana. Ponownie wsiadamy do pojazdu i robimy drugą rundkę po wydmach. Zatrzymujemy się na szczycie jednej z wydm, z której mamy wspaniały widok na malowniczy zachód słońca. I to nie jest absolutnie przereklamowane! Do wioski docieramy już po zachodzie, kiedy wokół jest szaruga.