Finlandia 2015

Dzień 3: Z wizytą u św. Mikołaja / Aurora Hunting

Dodano: 2015-01-23

Wstajemy tak, aby o 10tej wyjść i złapać autobus nr 8 koło 11tej spod centrum handlowego do Santa Claus Village. Ponownie na piechotę pokonujemy naszą bajkową trasę wzdłuż rzeki.

Z Lomavekarit do Santa Claus Village

Dziś pogoda bardziej nam dopisuje - słońce maluje różnobarwne chmury i przebłyski na niebie. Zachwycamy się przepięknymi obrazami zimy.

Z Lomavekarit do Santa Claus Village

Przechodzimy na przystanek koło Lidla i co? Okazuje się, że autobusu nie ma! Jedzie prawdopodobnie inna trasą i nie ma szans, abyśmy go złapali. Cóż robić? Idziemy na piechotę, a jak nadarzy się okazja, będziemy łapać stopa.

Przechodzimy przez teren centrum handlowego i idziemy ścieżką wzdłuż drogi Valtatie No. 4 na północny wschód. Droga jest oddzielona od naszej ścieżki barierkami, rowem i pasem zieleni, więc za bardzo nie mamy jak łapać stopa. Kierowcom tez nie byłoby na rękę zabieranie nas, gdyż na tej drodze nie ma jak się zatrzymać. Idziemy wiec dalej podziwiają przepięknie ośnieżone drzewa. Przechodząc przez las zatapiamy się w zachwycie nad cudownymi dziełami natury.

Z Lomavekarit do Santa Claus Village

Wreszcie udaje nam się znaleźć skrzyżowanie i stajemy. Dwie dziewczyny w śmiesznych czapkach (ja w czapce pantery śnieżnej, A. w czapce misia) i z uśmiechem na ustach próbujemy namówić kogoś aby zabrał nasza trójkę. Po niespełna półtorej minuty (!) zatrzymuje się piąty z kolei samochód i pan zaprasza nas do siebie. Tak szybkiego stopa jeszcze nigdy nie złapaliśmy! Cóż za serdeczny naród z tych Finów!

Z Lomavekarit do Santa Claus Village

Pan słabo mówi po angielsku, ale bez problemu zawozi nas pod same biuro Świętego Mikołaja! Dziękujemy bardzo!

Santa Claus Village

Jest uroczo! Parterowe domki z małymi wieżyczkami pomalowane na czerwono oczapirzone śniegiem wywołują uśmiech na ustach. Tak powinna wyglądać wioska Świętego Mikołaja! Nasze pierwsze kroki kierujemy do Christmas House Shopping zachęceni szyldem "Santa Here!". Skoro tam jest Mikołaj, to idziemy! Budynek okazuje się sklepem, w którym można spotkać się z Mikołajem. Można z nim porozmawiać, np. o naszym wielkim sukcesie na rajdzie Dakar, i zrobić sobie zdjęcie własnym aparatem. Jest jednocześnie robione profesjonalne zdjęcia i nagranie video z wizyty, Otrzymujemy propozycje kupna, jednak odmawiamy z uwagi na cenę. Bardzo mile zaskoczył nas fakt, że nikt nie zrobił kwaśnej miny na odmowę, nie namawiał nas dłużej i nie był natarczywy. Ot, północna gościnność i szacunek. Jakież to różne od zwyczajów południowych! Idziemy zatem do wielkiego iglo, czyli Snowmen World Iglo. Wejście niestety jest płatne, więc nasze kroki kierujemy ku reniferom. Jakież to pocieszne zwierzęta! Te białe z niebieskimi oczami mają tak przygłupawą minę, że jak się na nie patrzy trudno powstrzymać uśmiech. Nie są to duże zwierzęta, ale ich odporność na mróz i siła są imponujące. Można wybrać się na przejażdżkę saniami zaprzęgniętymi przez renifera, jednak cena jak zwykle nas odstrasza. Swój czas poświęcamy na ich fotografowanie.

Renifery w Santa Claus Village
Renifery w Santa Claus Village

Czas na psy Husky! Idziemy do ich osady. Należy zwrócić uwagę, że obecnie hoduje się mieszanki Husky ze zwykłymi kundelkami - takie psy są wytrzymalsze, odporniejsze i zdrowsze. Charakteryzują się szczuplejszą i wyższą budową oraz oczywiście jednym niebieskim okiem. Turyści wolą oczywiście "czyste" Husky, jednak tak naprawdę to mieszańce są najczęściej wystawiane w zawodach i wykorzystywane na co dzień.

Husky w Santa Claus Village

Zaczyna nam burczeć w brzuszkach, więc idziemy do restauracji Reindeer Cafe Restaurant w wiosce na małą przekąskę. Kupujemy na spółkę 1 hamburgera z mięsa renifera (10,9EUR), kanapkę z wędliną z mięsa renifera. Pycha :)

Jedzenie w Santa Claus Village Jedzenie w Santa Claus Village Jedzenie w Santa Claus Village

Czas na biuro Świętego Mikołaja. I cóż się okazuje? Tu jest drugi Święty Mikołaj! Nie dość, że w Rovaniemi są dwie wioski, to w jednej wiosce są dwa Mikołaje! Lekka konsternacja... Najwyraźniej nasz pierwszy Mikołaj był zachętą do odwiedzenie sklepu. Razem z A. idę odwiedzić drugiego, właściwego Mikołaja. O. zostaje w biurze monitorując w internecie zakup euro na wieczorną wycieczkę na zorzę. W labiryncie do Świętego i przy Mikołaju nie wolno robić zdjęć (dobrze, że z pierwszym w sklepie sobie zrobiliśmy). Korytarz jest psychodeliczny, wręcz przerażający, trochę jak z domu strachów :P Mikołaj okazuje się być równie miłym panem jak ten pierwszy. Chwilę z nami rozmawia i proponuje, abyśmy następnym razem przybyli do Rovaniemi saniami zaprzęgniętymi w renifery, a na pewno będzie szybciej :) wychodząc otrzymujemy propozycje kupna zdjęć, z której nie korzystamy i ponownie nie jesteśmy do tego namawiani. Zwykłe "Nie, dziękujemy", wystarcza :)

Po kilku zdjęciach na kole polarnym idziemy na pocztę wysłać pocztówki. Poczta Świętego Mikołaja jest niesamowita! Można wysłać pocztówkę, która dojdzie dopiero na kolejne święta, można kupić pocztówkę dla kogoś od Mikołaja na święta, a można po prostu kupić pocztówki, znaczki i... znaczki zużyte (dla kolekcjonerów). Jaki biznes! Tysiące ludzi wysyła listy do Świętego Mikołaja, a oni wycinają znaczki i sprzedają w paczkach po 50 sztuk. Tak czy siak miejsce warte odwiedzenia - kolorowe i pełne pozytywnej energii.

Poczta w Santa Claus Village

W przedsionku wejścia do poczty znajduje się mapa świata, na której zaznaczone są najważniejsze miasta. Dowiadujemy się z niej, że najważniejszym miastem w Polsce (po Warszawie) jest... Olsztyn :P

Poczta w Santa Claus Village

Buka z chęcią przymierzyła czapki elfów.

Poczta w Santa Claus Village

Decyzja zapadła - jedziemy na polowanie na zorze polarną z Lapland Welcome. Wracamy stopem jeszcze za dnia aby zjeść, wygrzać się w saunie i odpowiednio przygotować do wyprawy. Po raz kolejny nie czekamy długo na podwózkę - po jakiś dwóch minutach dziewiąty samochód zatrzymuje się koło stacji benzynowej po drugiej stronie ulicy niż wioska. Przemiły Pan podwozi nas na skrzyżowanie przy centrum handlowym. Dziękujemy!

Z Santa Claus Village do Lomavekarit

Stąd czeka nas już tylko nasz standardowy spacerek. Dziś jednak trafiamy na zachód słońca. Przepięknym widokom nie ma końca! Niebo się przejaśnia, promienie zachodzącego słońca tworzą przepiękny, barwny spektakl na niebie, a w nas rodzi się coraz większa nadzieja na dobre warunki do oglądania zorzy polarnej.

Z Santa Claus Village do Lomavekarit Z Santa Claus Village do Lomavekarit Z Santa Claus Village do Lomavekarit

Przez tak piękne widoki nasz spacerek solidnie się wydłuża. Co chwile przystajemy i próbujemy nasycić oczy tymi przepięknymi widokami, jednak każdy kolejny krok i minuta spędzona na obserwacji zwiększają tylko apetyt na kolejne cuda natury.

Do Lomavekarit

Na obiad jemy polski makron z sosem. w tym czasie grzeje się sauna. Zaczynamy się pakować, bo jeśli o 20stej mamy być przy centrum handlowym, wrócić możemy koło 2giej w nocy, wyjazd z hotelu zamówiony na 04:30, a wylot o 05:50, to raczej po wycieczce nie będziemy mieli na to ani czasu, ani sił.

Lomavekarit

Po solidnym wygrzaniu w saunie, kubku kisielu i pierwszym pakowaniu zaczynamy się ubierać. Obowiązkowo rajstopy, polary, swetry, czapki, rękawiczki. Wszystko po to, aby nie zmarznąć w nocy.

Czas ruszać. Ponownie maszerujemy naszą spacerową trasą pod Lidla.

Z Lomavekarit na zorzę

Jesteśmy pod Lidlem 20 minut wcześniej, więc wchodzimy do sklepu aby nie zmarznąc za bardzo. Przy okazji kupujemy doładowanie energetyczne - RedBulla (1,34EUR+ 0,15EUR kaucji). Czekamy i czekamy. Mija 20minut. Dzwonimy do Lapland Welcome. Okazuje się, że nasze stwierdzenie, że będziemy pod wejściem do Lidla było zbyt niezrozumiałe i czekano na nas pod głównym wejściem do centrum handlowego. Dziwne jest jednak to, że do nas nie zadzwonili, tylko odjechali! W końcu przyjeżdża po nas kierowca wanem po 10 minutach. Okazuje się być naszym bardzo miłym przewodnikiem, więc wybaczamy gafę z miejscem spotkania. Jedziemy do siedziby firmy w Rovaniemi zabierając po drodze 1 osobę.

Z Lomavekarit na zorzę

Na miejscu płacimy 79EUR (tak, przez internet jest taniej niż gotówką na miejscu) za trzecią osobę. Przewodnik pyta nas, czy chcemy od nich specjalne ubranie, czyli kombinezon, czapkę, rękawiczki i buty. Nasz pierwszy towarzysz okazuje się Singapurczykiem, który był już na takiej wycieczce z Lapland Welcome kilka dni wcześniej. On od razu prosi o ciepłe ubranie, bo sam takowego nie posiada. Przewodnik ocenia nasze ubranie jako wystarczające, chyba, że sami tak nie uważamy :P Stwierdził, że my rozumiemy, co to zima, a niektórzy nie. Do takich "niektórych" należy nasz drugi towarzysz (również Azjata), który na propozycję pożyczenia butów spogląda na swoje adidasy (!) i mówi, że one są ok. Patrzymy na niego jak na wariata, a przewodnik wyraźnie mówi, że one nie są ok i w ogóle cały jego strój nie jest ok. A. chce pożyczyć spodnie, ale nie nie ma takiej możliwości - są całe kombinezony. Pożycza. O. pożycza bity i kombinezon. Oboje namawiają mnie abym pomimo właściwego stroju tez ubrała kombinezon aby do nich pasować :P Ulegam namowom i nakładam na siebie jeszcze kombinezon - teraz czuję się jak ludzik Michelin. "Jak w nocy będzie mega zimo, to będziesz nam dziękować za ten kombinezon" słyszę. Czas to z pewnością zweryfikuje. Wszyscy bierzemy super wełniane rękawiczki jednopalczaste i zaopatrzeni w worki a'la żeglarskie na nasze rzeczy idziemy do samochodu.

Ruszamy. Wyjeżdżamy z miasta. Dowiadujemy się, że jedziemy na górę, gdzie zderzają się 3 prądy powietrzne - z północy znad oceanu, z południa znad Bałtyku i ze wschodu. Zatem jakakolwiek prognoza pogody w tym miejscu nie ma sensu - warunki zmieniają się szybko i mogą być zupełnie inne niż w reszcie regionu. Dlatego też podczas naszej dzisiejszej i wczorajszej mailowej korespondencji pisano nam, że nie mamy patrzeć na prognozę pogody. Podobnie prognozy Aurora Service nie zawsze się sprawdzają. Np. w dniu naszego przyjazdu, w środę, Aurora Service pokazywała minimalne szanse na zorzę. Tymczasem można było podziwiać najrzadszą, białą aurorę. Wczoraj rzekomo szanse były większe, tymczasem w praktyce zorzy nie zaobserwowano.

Przewodnik opowiadał dobrze znaną nam teorię powstawania zorzy - wyrzuty energii Słońca powodują zderzanie się cząstek z atomami gazów, a następnie uwalnianie energii świetlnej. W zależności od składu powietrza zorza przyjmuje inny kolor. Biały jest najrzadszy, bo to mieszanka wszystkich barw. Taki kolor widziano w dniu naszego przyjazdu, w środę. Widzowie byli jednak bardzo zawiedzenie, gdyż chcieli zobaczy zorzę zieloną - najpopularniejszą. Przewodnik mówi, że trosze go to sfrustrowało, że ludzie mogą zobaczyć najrzadszą zorzę i są zawiedzeni. Z drugiej strony ich rozumie, bo taka zorza nie wychodzi najładniej na zdjęciach - może przypominać białą chmurę. Co ciekawe, aktywność Słońca jest zmienna i ma cykl 8-letni. Rok temu było maksimum, więc jeszcze tylko przyszły rok będzie bardzo aktywny. Oczywiście to nie przesądza niczego, niemniej jednak, im aktywniejsze Słońce, tym większa szansa na zorzę.

Jesteśmy już daleko za miastem. Jedziemy na południe. Wjeżdżamy do lasu. Podobno można tu spotkać renifery i łosie. Szczególnie te drugie stanowią zagrożenie na drodze. Co ciekawe, jesteśmy na totalnym odludziu, wokół tylko las (jakby park narodowy) a polna, szutrowa droga jest odśnieżona! Docieramy do polany z widokiem na północ. Za nami ściana lasu, przed nami najbardziej rozgwieżdżone niebo jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Mnogość gwiazd, ich różnorakie kolory i jaśniejące skupiska zachwycają. Przewodnik mówi, że to najpiękniejsze niebo tej zimy i że mamy wspaniałą pogodę, wręcz idealne warunki - wyż. Singapurczyk robi zdjęcia nieba na bardzo długim czasie naświetlania - ok. 40 sekund. Niestety nic nie widać. Jedziemy dalej, do schroniska Kätkävvaaran Luontokeskus.

Schronisko Kätkävvaaran Luontokeskus

Zostawiamy w workach żeglarskich nasze rzeczy i idziemy pod górę. Ja dosłownie biegnę za przewodnikiem. Autentycznie nie daje rady jego tempu. Ambicja nie pozwala mi jednak zwalniać. Ambicja może i nie pozwala, ale kondycja każe :P Osoby za mną nie mają takich dylematów - po prostu zwalniają i raz na jakiś czas się zatrzymujemy by na nich poczekać. Dzięki Bogu! Te chwile odpoczynku pozwalają mojemu sercu choć na chwilę odsapnąć. przypomina mi się się, że ktoś tak bardzo doradzał mi nałożenie kombinezonu. I że mam im teraz za to podziękować?! Za ta katorgę podejścia w stroju ludzika Michelin?! Ledwo kroki po płaskim robiłam, a teraz muszę się w tym wdrapywać w śniegu pod górę w morderczym tempie naszego przewodnika! W końcu docieramy na górę. Czuję ulgę, że moja katorga się kończy.

Na górze lekko wieje. Ciało zaczyna się uspokajać i teraz faktycznie kombinezon ma swoje uzasadnienie. Patrzymy na północ i co nieco dostrzegamy. Na wschodzie zanieczyszczenie światłem z Rovaniemi. To nam daje do myślenie, że w mieście prawie nie mieliśmy szans na zobaczenie zorzy z uwagi na światła ulic i domów. Singapurczyk robi zdjęcie zgodnie z instrukcjami przewodnika. Coś wychodzi, coś widać...Jest zieleń!

Widzimy delikatną łunę celujemy aparatami i... jeeeeeeeeeeeeeest! Po chwili zjawisko zanika, więc przewodnik zaprasza nas do domku w ziemi, gdzie na ognisku mamy sobie zrobić kiełbaski, podczas gdy koleżanka przewodnika będzie pilnować nieba. Ledwo weszłam do środka przez małe, hobbicie drzwiczki, przewodnik zaczyna krzyczeć "Get out! Now! Get out!". To był taki krzyk, że myślę, że domek zaraz wybuchnie, a to na niebie pojawia się przepiękna łuna zorzy w kształcie banana. Biegnę szybko wyżej na górkę, gdzie zostawiłam statyw i teraz niesamowicie tego żałuję. Gdy tylko dobiegam, włączam czas naświetlania 30 sekund i podziwiam spektakl. Przez moment zorza jest tak jasna, że nasze ciała chyba rzucają cień na śnieg.

Zorza

Udaje się zrobić kilka zdjęć i pogoda zaczyna się psuć. Ciśnienie spada, a na niebie pojawiają się chmury. Idziemy piec kiełbaski.

Zorza

Podczas pieczenia kiełbasek wchodzimy w zabawną dyskusję z przewodnikiem na temat tego, że polskie kiełbaski są najlepsze, bo są ze szczęśliwych i różowych polskich świnek. okazuje się, że Finlandia jest największym eksporterem grzybów. Finowie, podobnie jak Polacy, zbierają grzyby. Kiedyś tego nie robili, jednak po wojnie, ludzie przesiedleni ze wschodu nauczyli czerpać z lasów wszelkie dobro ludzi mieszkających na zachodzie kraju, bo generalnie nie było czego jeść. Tak wszyscy nauczyli się zbierać jagody, borówki, grzyby i yellow bery.

Ponadto, Finowie mają podobny zwyczaj do naszego lania wosku. Oni roztapiają w ogniu kawałki metalu i wlewają do zimnej wody. Robią to w sylwestra i tylko z zaprzyjaźnionych kręgach. Twór zastygłego w wodzie metalu może zrozumieć i odczytać jedynie jego właściciel, ale zawsze jest to pozytywna wróżba. Przewodnik wszystkim nam odczytywał pieniądze i chciał nam (potencjalnie bogatym :P) zostawić swój adres :)

Gdy już się najedliśmy kiełbaskami z bułkami i napiliśmy gorącej czekolady i herbaty, nastał czas powrotu. Na zewnątrz pogoda jest diametralnie inna niż przed naszym wejściem do domku - całe niebo jest spowite chmurami, wieje wiatr, a powietrze jest nieprzyjemnie wilgotne. Szybko wracamy na dół. W schronisku zdejmujemy pożyczone ciuchy i metodą "na złego szefa" (czyli tak, jak według przewodnikach chcemy postąpić ze złym szefem - chwycić i wepchnąć do wora na chama) upychamy je w workach żeglarskich. Idziemy do samochodu i wracamy. Po drodze wszyscy zasypiamy.

Przewodnik zawozi nas do naszego hotelu Lomavekarit, więc na szczęście nie musimy drałować naszego spacerowego odcinka wzdłuż rzeki. Padnięci pakujemy ciuchy i zasypiamy na godzinkę nim przyjedzie po nas transport na lotnisko.

Poniżej pełna galeria z Z wizytą u św. Mikołaja / Aurora Hunting: