Po niedługim, niedzielnym odpoczynku decydujemy się na naszą najdłuższą wyprawę: Gibraltar i Ronda. Do kolonii brytyjskiej mamy 185km. Niby niedużo, ale uwaga! Sam dojazd w ostatnim odcinku ok 10km jest niemiłosiernie zakorkowany do tego stopnia, że władze hiszpańskie tak wytyczyły dojazd do granicy, że ciąg samochodów tworzy "wężyka", dzięki czemu mieści się ich więcej w kolejce. W pewnym momencie mamy dość i zostawiamy samochód na polu przerobionym na płatny parking. Koszt za cały dzień - 10EUR. Zostawiamy samochód i 15min wędrujemy do przejścia mijając stojące i gotujące się samochody. tuż przed granica rodzinka wyjmuje paszporty. Tak, tak! Na Gibraltarze potrzebne są paszporty!. Ja święcie przekonana, że tata ma także mój nie zajrzałam do swojej portmonetki z dokumentami w Torrox i... nie wzięłam paszportu! Załamana wizją nie zobaczenia jedynych w Europie małp i generalnie przegapienia całej wycieczki idę na całość - postanawiam próbować wejść na dowód - w końcu nie mam nic do stracenia. Wyjmuję dokument i przechodzę obok Służb Celno-Granicznych pokazując dowód. Przechodzę, mijam uśmiechniętych urzędników i w dłuuuuugą bieeeegiem! Udało się! Ale Wy tego nie próbujcie! Zaraz za przejściem przechodzimy atakują nas reklamówki objazdówek po półwyspie. Widząc słabą kondycję mamy i mając przed oczami wizję jej wchodzenia na szczyt namawiam rodzinkę na taką wycieczkę. Koszt: 25EUR/os. (Tacie powiedziałam, że za 4 osoby zapłacimy 50EUR, sama drugie 50EUR wyłożyłam, żeby go serce mniej bolało z powodu wydanych pieniędzy :P) W cenie:
- przejazd wkoło półwyspu,
- zatrzymanie się przy pomniku upamiętniającym katastrofę samolotu gen. Sikorskiego (ten punkt podobno specjalnie dla nas - Polaków),
- punkt widokowy na Maroko z malowniczą latarnią morską
- przejazd wzdłuż murów obronnych (i przez nie),
- wjazd do Parku,
- przejazd do Groty św. Michała i wejście do niej,
- wstęp do Muzeum,
- przejazd do magotów - jedynych europejskich małp,
- odwóz w wybrane miejsce półwyspu i opiekę pilota (po angielsku)
.
Wsiadamy do klimatyzowanego busika i jedziemy pod pomnik-śmigło. Trochę smutno się robi, gdy człowiek pomyśli o tej katastrofie i jednocześnie miło, że ktoś to wydarzenie upamiętnił. Ruszamy dalej wzdłuż wschodniego wybrzeża. Po prawej stronie podziwiamy skałę, po lewej - przepiękny lazur morza. Kierowca opisuje historię murów, która staram się skrzętnie rodzince tłumaczyć. Zatrzymujemy się przy malowniczej latarni i robimy sobie zdjęcia. Następnie wspinamy się od południowej stronie do Parku Skały. Baaaardzo wąskimi uliczkami docieramy do Groty św. Michała. Tuż przed grota spotykamy pierwsze magoty! Kierowca mówi, że młode, które spotykamy ma 3 tygodnie. Ostrzega, że pod żadnym pozorem nie wolno ich karmić, bo grozi za to bardzo wysoka kara. Ponadto przestrzega, że potrafią one być złośliwe i człowieka ugryźć. Wchodzimy do groty - w chwili obecnej odbywają się tu okolicznościowe koncerty, a w czasie wojny znajdował się tu szpital rezerwowy (nigdy nie wykorzystany). Prawdę mówiąc, po wizycie w Nerji Grota św. Michała nie robi już takiego wrażenia. Oczywiście, jest piękna, na równi z tymi andaluzyjskimi jaskiniami, ale jak już się jedne zobaczyło, to drugie tak nie zachwycają. Jeśli jednak ktoś Nerji nie odwiedził, to naprawdę nie może tego programu wycieczki pominąć!
Po Grocie św. Michała zostajemy podwiezieni do Muzeum opowiadające historię Skały. W środku również upamiętniono tragiczną śmierć gen. Sikorskiego. Z okien Muzeum wydrążonego w Skale rozpościerają się bardzo malownicze widoki, jednak mnie najbardziej urzekł ten sprzed wejścia do Muzeum - przepiękna panorama Kolonii, portu i lotniska.
Na koniec wisienka na torcie - spotkanie z magotami. Małpki siedziały leniwie i zajadały obiadek. Niektóre popisywały się przed turystami lub ustanawiały hierarchię w stadzie. Oczywiście wszyscy chwytamy za aparaty. wizyta na Gibraltarze bez zdjęcia małpki się nie liczy!
Na nasza prośbę kierowca odwozi nas do centrum, gdzie spacerujemy Main Street, oglądamy sklepy i robimy sobie obowiązkowe zdjęcie z brytyjska czerwoną buka telefoniczną. w końcu ruszamy na piechotę spowrotem przez lotnisko do przejścia granicznego. Tam podnosi mi się ciśnienie - puszczą czy nie puszczą na dowód? Podchodzę, pokazuję dokument, urzędnik się uśmiecham i już jestem w Hiszpanii!
Mama kiepsko się czuje i nie da się z nią dogadać, czy jedziemy do Rondy czy nie. W sumie to głównie dla niej mieliśmy się tam wybrać, nam tak bardzo na tym nie zależało. Tata decyduje się jechać - może mama poczuje się lepiej. Niestety mimo niewielkiej odległości Gibraltar-Ronda - 95km drogą prze Casares czas dojazdu nie był zbyt krótki - droga kreta, górska ze słusznym ograniczeniem prędkości 50km/h. Na miejsce docieramy około 18stej, po 2,5h jazdy. Mama nie czuje się najlepiej i zostaje w samochodzie. Obchodzimy malownicze miasteczko, podziwiamy niesamowite mosty (w tym Puente Nuevo) i schodzimy do rzeki w Casa del Rey Moro (warto!) oraz podziwiamy arenę korridy (z zewnątrz). Obok areny znajduje się punkt informacji turystycznej z przewodnikiem po polsku. Niestety, z powodu braku czasu i złego samopoczucia mamy nie decydujemy się zejść do wąwozu aby zrobić piękne zdjęcie Puente Nuevo od dołu. A szkoda. Jeśli ktoś ma chwilkę, warto udać się na taki spacerek. Wpadamy za to na szatański plan zahaczenia w drodze powrotnej o El Chorro.
Słońce chyli się ku zachodowi. Nie wiemy, czy uda nam się dojechać na miejsce na czas, czy zastanie nas ciemność. Zjeżdżamy z głównej (A-357) drogi przed miejscowością Ardales, mijamy spory zbiornik wodny po lewej i w końcu wjeżdżamy na baaaardzo wąską, krętą drogę leśną. Z trudem udaje się nam przecisnąć przez zakręty. Nie widzę możliwości minięcia się dwóch samochodów, chyba, że trafimy na specjalnie do tego zostawione miejsca. Docieramy do małej krzyżówki: w prawo w dół camping, na wprost coś? Pytamy zatrzymanych ludzi wyjeżdżających z campingu - mamy jechać na wprost. Znowu kręta droga, w końcu wjeżdżamy do miejscowości i po prawej widzimy rzekę a nad nią - wąwóz Desfiladero de los Gaitanes i ścieżkę króla. Stoimy przez chwilę w zachwycie. Nagle słońce zachodzi i nic już nie widać. Gdyby tylko człowiek miał więcej czasu... ale i tak było warto!