Sewilla to kawałek drogi - 250km. Na szczęście jakoś dróg w Hiszpanii jest tak dobra, że podróż bardzo nas nie męczy.
Parkujemy na płatnym parkingu w okolicach Plaza de Espania. Już sam plac robi ogromne wrażenie - kunszt kafli, misterność ich wykonania, wielobarwność... Po prostu piękno samo w sobie. Po "fosie" pływają łódkami zakochane pary, inni jeżdżą bryczkami. Przechodzimy się także Parkiem Marii Louisy, ale nie robi on na nas dużego wrażenia.
Niepozorne wejście do Reales Alcazares jest mocno oblegane przez turystów (zdjęcia mówią dlaczego :)). My, trwając w przekonaniu z Cordoby, liczymy na podobne widoki w Grenadzie, więc sobie odpuszczamy kierując się ku największej atrakcji - Katedry.
Wejście do Katedrytakże jest oblegane. Warto jednak poczekać. Budowla jest imponująca zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Ogromu jej bogactw nie sposób tu wymienić. Na pewno w każdym przewodniku jest ona wyczerpująco opisana.Warto także wejść na Giraldę. Widać z niej, jak wielka jest Katedra.
Teraz czas na wizytę w dość niecodziennym dla zwykłego turysty miejscu - stadionie :) Hiszpania słynie ze wspaniałych piłkarzy i Pawłowi zależy na wizycie na stadionie w Sewilli. Stadion jest ciekawie ozdobiony płytkami.
Hiszpanie ponadto słyną z zamiłowania do korridy. W geście protestu przeciwko krzywdzeniu zwierząt dla rozrywki nie płacimy choryndalnych pieniędzy za te okrutne widowisko. Ale poniekąd je wspieramy- idziemy zwiedzić arenę i muzeum. Pani przewodniczka mówi po hiszpańsku i angielsku, więc bratem służymy za tłumaczy. Niestety, ponieważ całość jest opowiadana 2 razy, zwiedzanie trwa bardzo długo i w czasie hiszpańskojęzycznego opowiadania jest dość nużące. Arena jest duża, kolor piasku bije po oczach. Ciężko sobie wyobrazić, że w tak ładnym miejscu rozgrywana jest tragedia ku uciesze widzów.