Drugiego dnia w Siem Reap ponownie postanawiamy skorzystać z hotelowego tuk-tuka. Tym razem czeka nas niemiła niespodzianka:
Grand Circle to zupełnie inna bajka niż Small Circle: odległości między atrakcjami są spore, po drodze przejeżdża się przez kambodżańskie miasteczka, które w polskim rozumieniu byłyby wioseczkami. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie, które pozwala przyjrzeć się tutejszej kulturze i sposobie życia.
Banteay Srei
Banteay Srei dzieli od Angkor Wat ponad 25km. Ta odległość w polskich warunkach nie wydaje się być duża, jednak dla podróżujących tuk-tukiem turystów w Kambodży stanowi już sporawy odcinek, na którego pokonanie trzeba sobie zarezerwować ok. 45 minut. Po drodze mijamy kilka szkół, zazwyczaj ufundowanych przez Francuzów (o czym świadczą francuskie napisy). Ponadto, warto zwrócić uwagę na dużą liczbę "siedzib partii", które chyba możemy porównać do naszych świetlic gminnych.
Banteay Srei uważają jest uważana jest przez wielu za najpiękniejszą ze świątyń. Powiem szczerze, że zdecydowanie będzie to budowla, którą ja szczególnie zapamiętam. Zachwyca kunsztem wykonanych w czerwonym piaskowcu płaskorzeźb. Ta zbudowana w stylu hinduistycznym świątynia nazywana jest „Cytadelą Kobiety” lub „Cytadelą Piękności”.
Banteay Srei jest niewielką świątynią zbudowaną przez dwóch braci Braminów: Yajnavaraha i Vishnukumara. Została poświęcona w w 967 roku. Centralną część stanowi sanktuarium Śiwy, hinduskiego boga zniszczenia i odnowy. Warto zwrócić uwagę na misternie zdobione nadproża, piękne wizerunki Śiwy i jego żony Parvati, małpiego króla Hanumana (stąd liczne rzeźby małp), pasterza Kryszny i władcy demonów Rawany. Boginie mają splecione włosy, drapowane spódnice w indyjskim stylu oraz ciężka biżuterię. Bogowie noszą przepaskę na biodrach.
Po drugiej stronie świątyni spotykamy powszechne w Angkorze zjawisko: grupa panów gra na tradycyjnych instrumentach khmerskie melodie. Podobno część z nich stanowią weterani wojenni. Prawdę mówiąc, nie sposób słuchać tej muzyki na dłuższą metą - dla naszych europejskich uszu wydaje się piskliwa i zbyt wysoka w tonach.
Preah Khan
Jadąc do Preah Khanmijamy wioseczki, w których naszą uwagę przykuwają dzieci - często półnagie, bawiące się w przydomowych błotnych sadzawkach zwykłymi kijami. Mimo największej biedy, jaką w życiu widzieliśmy, wydaja się być szczęśliwe.I tak może być. Te najmłodsze nie zaznały jeszcze przymusu żebraczej pracy w świątyniach. Każdy odwiedzający Angkor spotyka dzieci, które namawiają nas do kupienia od nich czegokolwiek za "one dolar". Kambodża została przez nas nazwana "krajem jednego dolara. Problem polega na tym, że kupno takich pamiątek w postaci pocztówek, magnesów i breloczków, tylko napędza tę machinę. Dzieci zamiast iść do szkoły są wysyłane do świątyń, bo ludzie prędzej coś kupią od małego proszącego dziecka o dużych czarnych oczach, niż od osoby dorosłej.
Preah Khan to dawny uniwersytet, w którym praktykowano medycynę. Niegdyś zwana Nagarayashri (Szczęśliwe Zwycięskie Miasto), dziś określana jest zwrotem „Święty Miecz”. Zbudował ją Jayavarman VII poświęcając swemu ojcu Dharanindravarmanowi. W tej świątyni swoje miejsce znaleźli nie tylko bogowie hinduscy,a le także lokalne duchy, królewscy przodkowie i uznani za bogów ludzie.
Preah Khan stanowiło centrum miasta zbudowanego na bazie prostokąta. Mury są zwieńczone płytami z piaskowca ozdobionymi płaskorzeźbami medytującego Buddy. Warto zwrócić uwagę na "most" prowadzący do świątyni oraz jej mury z wizerunkiem człowieka z głową koguta (tak mi się przynajmniej wydaje).
Bardzo nam sięspodobało wnętrze świątyni, które do złudzenia przypomina scenerię filmy "Tomb Rider".
Podobnie jak w Ta Prohm można znaleźć tu ślady niszczycielskiej siły rosnących drzew.
Neak Pean
Neak Pean to zupełnie inna świątynia, niż wszystkie dotychczasowe. Aby do niej dojść, trzeba przejść po dość długiej grobli przez fosę. Zbiornik wodny otaczający zewnętrzną część wygląda niesamowicie (przynajmniej na początku lipca).
Neak Pean została zbudowana przez króla Kambodży Dżaja Warmana VII na wyspie położonej w centrum Baraju Dżajatataka. Centralny staw ma symbolizować jezioro Anawatapta - źródło wielkich rzek świata, symbolizowanych przez cztery gargulce, z których gardeł miała wytryskiwać woda do czterech mniejszych zbiorników. Głowy gargulców mają przypominać człowieka, lwa, konia i słonia. Na środku na okrągłej wysepce znajduje się sanktuarium bodhisattwy Awolokiteśwary, którego podstawę stanowi para zwiniętych węży. Stąd też potoczna nazwa świątyni - "Świątyni Zwiniętych Węży". Na wschód od niej stoi figura konia Balaha, w którego według mitologi przemienił się Awolokiteśwara aby ratować rozbitków przed morskim potworem.
Ta Som
Ta Som nie byłoby miejscem ciekawym, gdyby nie końcowa brama z głowami niczym z Bayon, mocno dotknięta niszczycielska siłą natury.
Eastern Mebon
W drodze do Eastern Mebon z zaciekawieniem podziwiamy miejscowych sadzących ryż.
Jest godzina 12:30. Wejście na Eastern Mebon stanowi już pewną trudność - palące słońce i wysoka wilgotność powietrza dają nam się we znaki. Świątynia ta, poświęcona bogowi Śiwie, została zbudowana z rozkazu króla Rajendravarman II jako hołd dla rodziców. Potężna, wielostopniowa bryła świątynna ma symbolizować mityczną górę Meru. Każde z trzech pięter ma osobliwe ozdoby na narożnikach - słonie i lwy. Na najwyższym poziomie świątyni znajduje się pięć wież. Można dostrzec płaskorzeźby z wizerunkami religijnymi, np. boga Indrę z jego trójgłowym słoniem Airvata, Śiwę na koniu oraz świętego byka Nandi.
Zaczynamy być powoli zmęczeni. Cieszymy się, że nie wybraliśmy roweru. Po raz kolejny jesteśmy bardzo zadowoleni z dostawy zimnej wody i powiewającego we włosach wiatru :)
Pre Rup inaczej Prae Roup
O tej świątyni nie mogę za dużo napisać. Jest godzina 13:30, patelnia. Gorąc bijący od tych nagrzanych kamieni tak mocno wytrąca nas z myślenia i podziwiania, że za bardzo nie możemy się skupić na tym, co nas otacza.
Po przyjeździe do Polski przeczytałam, że nie należy tej świątyni zwiedzać w godz. 12-14. Jak widać, nasze odczucia są tego dowodem :P
Wieczór Khmerski
W hotelu decydujemy się na wzięcie udziału w wieczorze khmerskim. Koszt imprezy razem z dowozem: 10USD od osoby. Zostajemy zawiezieni do całkiem drogiego hotelu. Tam otrzymujemy miejsca w długim stole. Mamy do dyspozycji szwedzki stół z wszystkimi najpopularniejszymi daniami kuchni europejskiej, azjatyckiej i khmerskiej. Nauczeni doświadczeniem, nie decydujemy się już na Amok Chicken, ale na inne dania, które smakują już znacznie lepiej. Oprócz tego dajemy się skusić się na sushi, sałatki i owoce.
Po około 20 minutach na scenę wychodzą pierwsze tancerki w tradycyjnych strojach. Przy muzyce granej przez zespół przez zespół możemy obejrzeć niesamowite historie wytańczone przez urodziwe Khmerki. W repertuarze znalazły się też tańce niższej sfery,np. taniec ryby. W trakcie cały czasy napełniamy żołądki. Niestety za napoje musimy dopłacić.
Lektor w języku angielskim po krótce streszcza treść tańca. Na koniec goście są zapraszani do zdjęć z tancerkami na scenie.
Z imprezy wychodzimy najedzeni aż brzuchy pękają i zadowoleni z ciekawych przedstawień. Uważamy, że koszt 10USD nie jest wygórowany i możemy taką imprezę polecić.